Quantcast
Channel: Podróże z psem
Viewing all 79 articles
Browse latest View live

MOIM ZDANIEM: O psich zawodach i ludzkim ściganiu

$
0
0

Piękno psich sportów polega na tym, że uczą człowieka ogromnej pokory. Bo tu zawsze na pierwszym miejscu jest pies. Pies, który nie wie czym jest medal, puchar, wygrana czy przegrana. Pies, który tak jak człowiek może mieć słabszy dzień i odmówić współpracy. Albo - wybaczcie dosłowność - zatrzymać się na kupę podczas wyścigu.

Ten wpis to moja cegiełka do dyskusji o psich sportach, jaka się właśnie toczy na wielu stronach i forach. Ponieważ bieganie z psem - i również ściganie się na psich zawodach - jest nieodłączną częścią mojego i Flicki życia od ponad półtora roku, poczułam się wywołana do tablicy przez autorkę bloga BavariaTeam, która swoim tekstem Pożegnanie z dogtrekkingiem czyli NO MORE STRESS and CORTISOL wywołała prawdziwą burzę.

Postanowiłam odczekać kilka dni, przemyśleć na spokojnie, nim cokolwiek napiszę... Pominę te wszystkie kwestie związane z chemią i wydzielaniem hormonów - raz, że się nie znam, dwa, że doskonale do tego wątku nawiązał na swoim blogu PAN HUSKY

Napiszę o sobie. I o swoim psie.

Nasze pierwsze zawody to właśnie dogtrekkingi - czyli długodystansowe biegi (lub marsze) na orientację. W tym sezonie postanowiłam sprawdzić i siebie, i psa w canicrossie.

Wróciłam w myślach do początków, do tego co było powodem, że w ogóle pojechałam na pierwsze zawody. I nie ma innej odpowiedzi jak tylko jedna: PIES. Pies, który lubi biegać. Gdyby nie Flicka - najpewniej moja przerwa w bieganiu trwałaby dalej...

Tak, uwielbiam wygrywać. Zdobywać medale. Stawać na podium. Ścigać się. Robić życiówki. Dlatego między innymi startuję w zawodach "tylko dla ludzi". Na zawodach, gdzie w stu procentach wszystko zależy tylko i wyłącznie ode mnie, mojego przygotowania i dyspozycji danego dnia.

Tak, uwielbiam psie zawody. Uwielbiam na nich wygrywać, zdobywać medale, ścigać się, robić życiówki.

Kocham mojego psa. I dlatego między innymi biorę udział w psich zawodach.

BavariaTeam pisze:

...wspólny start, nagle wszyscy biegną w jednym kierunku, (...) psy ujadają, adrenalina i kortyzol rosną, monotonny bieg z psem, gdy pies nie ma czasu się nawet załatwić - samce nie mają czasu "poznaczyć" terenu, czas jest najważniejszy (...), do tego gdy dochodzi czynnik ludzki - taaak, poddenerwowanie człowieka, ochota na puchar, na medal, na pudło ma ogromny wpływa na psa - z opanowanego wcześniej psa mamy tykającą bombę

Przeczytałam cały tekst kilka razy. Bo może faktycznie autorka ma rację? Może faktycznie wyrządzam psu jakąś straszną krzywdę biorąc go na zawody? O zgrozo - zawody, w których, aby wygrać, trzeba być najszybszym.

Droga Autorko - jeśli rzeczywiście biegasz na zawodach tak, że Twój pies nie ma czasu nawet się załatwić, to tak - dobrze, że zrezygnowałaś.

Przeczytałam kilka Twoich wpisów, w tym lipcowy o zawodach w Pelplinie. Piszesz:

Po ostatnich dwóch startach (...) dochodzę do wniosku, że dogtrekking już nie sprawia mi żadnej przyjemności, to nie jest TREKKING, to nie jest spacer, to nie jest relaks z psem - to zwykłe konkurowanie i bicie się o czas i ciągły bieg, prawdziwy canicross. Nie ma czasu na picie, nie ma czasu na zdjęcia, nie ma czasu na czekoladę, nie ma czasu pogadać.

To utwierdziło mnie w tym, co napisałam wcześniej. Skoro nie sprawia Ci to przyjemności - nie ma sensu się męczyć. Ale w tym miejscu muszę też zaprotestować. Wszystkie dogtrekkingi, na których byłam, -pokonywałam biegiem. ZAWSZE - czy to na trasach krótkich czy długich - miałam czas na picie, jedzenie, kąpanie psa w mijanych rzeczkach czy bajorach. I mimo to - jakoś zawsze udawało mi się stanąć na podium. Zawsze na takich zawodach są ludzie, którzy nie są biegaczami. Oni idą. Spacerują wolniej lub szybciej. I pewnie wielu z nich też ma nadzieję, że staną na podium, bo ci biegający na przykład pogubią się na trasie (w końcu to sport i wszystko jest możliwe). I nierzadko tak się przecież właśnie dzieje!

Używasz stwierdzenia: prawdziwy canicross. Mam za sobą dwa starty w takich zawodach - w "prawdziwym canicrossie". W jednym masz rację. Tu nie ma czasu na zjedzenie czekolady w biegu. Nawet na napicie się. Bo ten bieg trwa najwyżej kilkanaście minut!

Mam psa, którego nie muszę specjalnie motywować do takiego biegu. Flicka sama z siebie pędzi ile sił w łapach. Takie pogonie ze mną na drugim końcu linki urządza też na niektórych treningach (to zwykle wtedy jak biegamy w lesie, albo w jakimś nowym miejscu - o dziwo, jakoś nie ma ochoty wąchać, posikiwać - co robi nagminnie jak trenujemy w naszym osiedlowym parku).

Co do stresu... Mój pies stresuje się jak widzi dozorcę (nie lubi go i już). Boi się kosiarek. Nie lubi niektórych psów. Nad wszystkim "czynnikami stresującymi" cały czas pracujemy, aby Flicka nauczyła się je ignorować.

Czy zawody to stres dla psa? Przyznam - nigdy myślałam o tym w tych kategoriach. Owszem, zawody to emocje. Spotkanie z innymi psami, dużo ludzi, wreszcie sam wyścig. Ale - czyżbym źle odbierała sygnały, które wysyła mi mój pies? Bo moim zdaniem TO POZYTYWNE EMOCJE. Niech nawet będzie, że użyjemy słowa stres. Ale pozytywny. Nie strach, nie złość, tylko radosne podekscytowanie. Kiedy Flicka biegnie, nie patrzy na stoper, nie wie jaki dystans ma do pokonania. Nie wie, że jeśli będziemy najszybsze, to dostaniemy puchar. Albo nawet worek karmy. Po prostu rwie się do biegu i kiedy wystartuje - leci przed siebie, a ja czuję, że ona właśnie jest w swoim żywiole. Dlaczego miałabym jej tego odmawiać?

Flicka jest psem, który lubi nowe rzeczy. Cieszy się nimi. Nowe rzeczy - jeśli są dla psa fajne - są świętem, zabawą. Przykład z czasów szczenięcych: nauka komendy równaj. Przecież to był szał! Przez tydzień mój pies nic innego nie robił, tylko chodził z dumnie wyprężoną kitą przy mojej nodze. Na nic odganianie, zachęcanie do innej zabawy. Równanie jest nowe, fajne i już! Flicka takie rzeczy robi wtedy całą sobą, trudno to opisać - ja to po prostu widzę.

Zawody biegowe są dla niej takim świętem. Czymś co lubi, co powoduje, że angażuje się w nie całą sobą. Ona lubi towarzystwo psów, lubi ludzi, lubi bieganie, wie, że na zawodach zawsze dostanie michę ulubionego ryżu z kurczakiem. Zawody nie są codziennie. Nam do tej pory w sezonie wychodzi maksymalnie raz w miesiącu. Gdyby zawody były co tydzień - jestem pewna, bo znam swojego psa, przestałyby być tak fajne, ekscytujące, "na sto procent". Spowszedniałyby tak, jak bieganie w parku przy osiedlu.

Na zawodach są różne psy. Są takie, które biegną wolno, na luźnej smyczy. Które na zmianę przyspieszają i zwalniają. Ich właściciele mogą zachęcać, motywować, uczyć na treningach. I nic więcej! Bo jak zmusić psa do biegu? Jeśli ktoś nie wie - w canicrossie zasada jest jasna - pies musi biec przed człowiekiem. Jeśli nie chce - koniec, kropka, nie ma ścigania. Załatwianie się na trasie? Zdarza się. I co? Jak niby powstrzymać psa przed zrobieniem kupy? (widać autorka BavariaTeam ma na to jakiś magiczny patent) Poza tym we wszystkich znanych mi regulaminach psich zawodów zawsze jest zapis o tym, że zwierzęcia nie można do niczego zmuszać. Gdyby nagle Flicka odmówiła współpracy na zawodach? Gdyby chciała wąchać, posikiwać, zamiast biec? Co niby miałabym zrobić, prócz próby słownego zmotywowania do biegu? Ciągnąć psa? Pchać? Nieść na rękach? Żadnej z tych rzeczy robić nie wolno.

Uważam, że psie zawody  to wspaniała socjalizacja. Owszem, zabierając zwierzę na zawody funduję mu dużą dawkę emocji. Ale to dokładnie tak samo, jak wtedy, kiedy zabieram na spacer po mieście, kiedy jesteśmy cały dzień na grzybach (ach, te leśne zapachy!), kiedy jedziemy razem na wakacje.

Kiedy czytam wpis BavariaTeam to myślę sobie, że idealny właściciel to taki, który izoluje psa od wszystkich sytuacji wywołujących w nim emocje... Niech pies będzie zawsze spokojny, apatyczny, powolny...

Bieganie z psem jest wspaniałe. I zawsze będę zachęcać do uprawiania tej aktywności. Także do startu w zawodach, bo to miejsce, gdzie spotykają się ludzie, którzy naprawdę psy kochają i są w stanie dla nich zrobić wszystko.

Zgodzę się, być może są psiaki, które rzeczywiście źle by się czuły w takim miejscu i nie powinny jeździć na żadne wyścigi. Ale chyba właśnie na tym polega bycie odpowiedzialnym opiekunem - wiedzieć, co psu sprawi przyjemność, czego nie lubi, nad czym trzeba pracować.

Ponieważ i dogtrekking, i canicross to sport, pewnie i tu zdarzają się tacy, którzy chcą być pierwsi za wszelką cenę. Tacy, którzy będą ścigać się o zwycięstwo nawet kosztem psa. I tacy, mam nadzieję, będą z tego sportu eliminowani.

KŚ, fot. Zbigniew Świderski

>>>ZOBACZ TAKŻE:
Eto, pies maratończyk
O sprzęcie do biegania z psem





PIES NA CMENTARZU? ZAKAZANE!

$
0
0

W Polsce na cmentarze psów wprowadzać nie wolno. O zakazie wprowadzania zwierząt skrupulatnie informują regulaminy cmentarne, czasem tabliczki przytwierdzone do bram i furtek.

Ze stosowaniem się do zakazów bywa jednak różnie. - Nawet ostatnio jakiś mężczyzna wszedł z psem na teren cmentarza, a potem uciekał przed ochroną - mówi Andrzej Kus, rzecznik szczecińskiego Zakładu Usług Komunalnych, pod który podlega największa polska nekropolia. Podobne przypadki zdarzają się od czasu do czasu i jak podkreśla Kus, zwykle wystarczy upomnienie ochrony, choć zdarzało się, że wzywano straż miejską.

Ksiądz Rafał Markowski z Kurii Metropolitalnej Warszawskiej, która zarządza Cmentarzem Powązkowskim mówi, że ludzie raczej  stosują się do zakazu. - Być może zdarzają się sytuacje szczególne, kiedy ktoś nie ma innego wyjścia, ale to rzadkość - mówi w rozmowie z Podrozezpsem.pl

Oczywiście żadne zakazy nie dotyczą psów przewodników osób niepełnosprawnych.

Czy w Polsce byłoby możliwe uczestnictwo psa w pogrzebie opiekuna? - Nie przypominam sobie takiej prośby, ale musielibyśmy odmówić - mówi pracownica dużego zakładu pogrzebowego w Poznaniu. Dodaje też, że mimo zakazów, w dniu Wszystkich Świętych zawsze spotyka na cmentarzu kilka osób w towarzystwie psów.
Pracownica jednego z warszawskich zakładów pogrzebowych wybucha śmiechem, kiedy pytam o psy na pogrzebie. - Przez dwanaście lat, jak tu pracuję, takiej prośby nie było - mówi rozbawiona. Po chwili przypomina sobie jednak, że była kiedyś rodzina, która na klepsydrze informującej o śmierci mężczyzny kazała umieścić podpis: "pogrążeni w smutku żona, syn oraz suczka (i tu imię psa)".

Od czasu do czasu pojawiają się jednak w mediach wzruszające historie o psach, które czuwają przy grobach swoich zmarłych opiekunów. Bez względu na zakazy, bo przecież zwierzęta ich nie znają. Jak Murzynek z Braniewa, który sam wymknął się z domu i odnalazł mogiłę swojej pani, czy pies, który na cmentarzu w Podsupraślu wykopał norę i mieszkał przez wiele dni przy grobie swojego pana.

>>>ZOBACZ TAKŻE
Pies w restauracji - co na to Sanepid

MOIM ZDANIEM: Koszmar z happy endem

$
0
0

"Flicki już nie ma" - tak mogłabym zacząć ten wpis, gdyby nie cholerne szczęście. Pewnie w ogóle bym już nic nie pisała. W niedzielę mój pies wpadł pod samochód...

Ci, którzy mnie znają, wiedzą że Flicka nie jest psem, który chodzi na spacerach luzem. Są jednak miejsca i okoliczności, w których ją puszczam. W naszym przyosiedlowym parku też, do niedzieli, miałam taki teren. Chodziłyśmy tam na takie luzem wyhasanie dwa, trzy razy w tygodniu. To teren, który uważałam za bezpieczny. Gdyby ktoś mnie zapytał, czy się czegoś boję puszczając ją tam ze smyczy, to ulica byłaby ostatnią rzeczą - o ile w ogóle wymieniłabym ją jako zagrożenie akurat w tej części parku. Fragment polanki, za którym jest ścieżka rowerowa, mała górka z pasem zieleni i dopiero jezdnia - był zawsze poza wszelkim zainteresowaniem psa. Nie chodziłyśmy w ogóle w pobliże ulicy. Była jakąś totalną abstrakcją, czymś co sobie gdzieś tam dalej jest, ale nas nie dotyczy w żaden sposób. Do niedzieli...

To miał być fajny, długi, poranny spacer. Wyszłyśmy około 7 rano. Kieszeń pełna parówek, ulubiona piszcząca piłka. Puściłam psa w tym samym miejscu, co zwykle. Dwa kontrolne przywołania - wzorowo. Odwołanie od ujadającego pieska na smyczy, który bronił wykopanej dziury - wzorowo. Trochę węszenia, obchód krzaków, na koniec zabawa z piłką. Ostatni rzut, parówka za przyniesienie. Jeszcze chwila luzu i za sto metrów, przy krzakach przypnę psa i pomału pójdziemy do domu. Wtedy właśnie Flicka zaczęła biec w kierunku ulicy. Nie wiem dlaczego, co zobaczyła, co poczuła, co sobie w psiej łepetynie wymyśliła... NIGDY tam wcześniej nie biegała... Krzyknęłam, kiedy nie zareagowała, zapiszczałam piłką (to taki nasz awaryjny sposób na przywołanie). Nie zadziałało. Flicka dobiegła już do górki, za którą jest ulica. Darłam się i piszczałam piłką, żeby tylko odwróciła łeb i spojrzała w moim kierunku. Na nic. Pobiegła parę metrów wzdłuż górki, potem na ulicę. Ze swojej perspektywy nie widziałam samej jezdni, tylko okna i dach jadącego właśnie samochodu. Usłyszałam głuchy stuk. Sekundy potem zobaczyłam Flickę gnającą z powrotem. Nie reagowała na nic. Minęła mnie w dzikim pędzie, pobiegła w kierunku domu. Ulga, że jest cała. I znowu panika potworna - gdzie pobiegnie w szoku? W biegu telefon do Michała, żeby natychmiast wyszedł z domu. Kawałek dalej, ktoś pokazuje, gdzie pobiegła Flicka. Widzę ją, reaguje na wołanie, patrzy w moim kierunku, ale stoi w miejscu. Krzyczę do koleżanki, która akurat była z psami, żeby spróbowała ją złapać. Udaje się. Kiedy ją przypinam do smyczy, popiskuje. Ze strachu, oszołomienia, pewnie też z bólu. Pół godziny później jesteśmy u weterynarza. Dokładne oględziny, usg, rentgen. Wszystko całe, wszystko na swoim miejscu...

Analizowałam całą sytuację z milion razy. Ile to szczęścia miałyśmy, że to akurat niedzielny poranek i tylko jeden samochód jechał w feralnym momencie ruchliwą zwykle Doliną Służewiecką. Że wbiegająca na ulicę Flicka nie stała się przyczyną żadnego wypadku. Że prawdopodobnie kierowca ze swojej perspektywy widział biegnącego psa i miał szansę na minimum reakcji (jeśli kiedykolwiek tu trafi - przepraszam za całą tę straszną sytuację). Że Flicka nie jest delikatnym psem. Że w szoku pobiegła w kierunku domu, a nie na kolejną ulicę. Że na "siniakach" i strachu wszystko się skończyło. I jeszcze tysiąc innych "że"...

I teraz najważniejsze pytanie: czy mogłam temu zapobiec? Odpowiedź, chociaż cholernie trudna, jest jedna: TAK.
Mając psa, który mimo ciągłych ćwiczeń, ma swoje "typowo haszczakowe" zachowania, powinnam przewidywać nawet te sytuacje, które wydają się nieprawdopodobne. Wiedząc, że nawet jeśli Flicka przez kilka miesięcy zachowuje się wręcz nadgorliwie wzorowo, a potem nagle ni z tego, ni z owego w jednej chwili przestaje reagować na cokolwiek - nie powinnam jej puszczać na żadnym nieogrodzonym terenie w mieście. Kiedy ona jest nadgorliwie posłuszna, ja zawsze powinnam być nadgorliwie ostrożna. Prawda jest taka, że w niedzielę zawiodłam swojego psa na całej linii...

Oczywiście zaraz w tych moich rozmyślaniach i analizach pojawiła się wątpliwość... Czy to znaczy, że mam nie puścić już nigdy Flicki w naszym parku ze smyczy?

I odpowiedź jest też jedna: TAK. I chociaż cały czas, gdzieś w środku, próbuję się jeszcze przeciw niej buntować, dawać jakąś maleńką furtkę, to zaraz stawiam się do pionu. Bo co z tego, że przez trzy lata pies nawet nie wiedział, że jest tam gdzieś za polanką niebezpieczna ulica? Co z tego - skoro wystarczył jeden raz i tego psa mogłoby już ze mną nie być. Albo by był - ale połamany, przetrącony, sparaliżowany. Czy chwila beztroskiego węszenia, zabawy z piłką, biegania z psami jest tego warta? NIE. NIE. NIE.


fot. I. Stepajtis (zwierzakompstryk.pl)

PS. Flicka jest obolała, ale wszystko jest dobrze. Musi dużo odpoczywać. Dziękuję za trzymanie kciuków. Za krytyczne słowa też. A Ani i Paulinie za pomoc w transporcie do weta.

I jeszcze, na koniec - zdjęcie Flicki z trochę innej perspektywy...






SPORTOWO: Canicross i moja psiówka wyścigówka

$
0
0

Canicross to moje odkrycie sezonu. Nie chodzi o "zwykłe" bieganie z psem, ale o jedną z dyscyplin w sporcie psich zaprzęgów. Bardzo wymagającą, ale jednocześnie - niesamowitą! Co tu dużo mówić - zakochałam się w tym. Canicross to inny wymiar biegania. Kosmos po prostu!

Wrzesień tego roku i zawody psich zaprzęgów w Łodzi zorganizowane przez klub Alaska to dla mnie prawdziwy przełom w biegowej "karierze". Do tego czasu wydawało mi się, że bieganie z psem jest fajne przede wszystkim na długich dystansach. Kolega ultramaratończyk powiedział, że w sumie to marny interes, tłuc się z Warszawy do Łodzi, żeby przebiec sobie trzy kilometry po lesie. A dla mnie te trzy kilometry okazały się prawdziwym objawieniem.

Euforia

Tuż po starcie...
Właściwie to prawie zrezygnowałam ze startu. To nie był mój dzień. Od rana bardzo źle się czułam. Nie zjadłam śniadania i miałam wrażenie, że jak zacznę biec, to najpewniej zemdleję na trasie. Mimo wszystko - razem z Pauliną i Pajką pojechałyśmy do Łodzi. Ja z założeniem - że jak się lepiej nie poczuję, to odpuszczę start. Nie poczułam się lepiej. No ale skoro już przyjechałyśmy... Na tych zawodach start canicrossu był masowy (częściej jest tak, że zawodnicy startują kolejno w określonych odstępach czasowych). Ustawiłam się z Flicką na końcu. Z założeniem, że "jakoś sobie przetruchtamy". Na starcie Flicka wyrwała jak szalona, a ja przez pierwsze kilkaset metrów mnóstwo energii włożyłam w hamowanie psa (bo w  końcu miałyśmy biec spokojnie). W pewnym momencie zrezygnowałam - dobra, co będzie, to będzie. Lecimy! Dosłownie. Właściwie to ciężko opisać uczucie, kiedy pies gna ile sił w łapach i daje taką moc, że to aż niewiarygodne. Byłam w szoku, kiedy zobaczyłam nasz czas. Po lesie, piachu, wertepach i błocie pobiegłam ponad dwie minuty szybciej niż na tym samym dystansie w komfortowych warunkach na warszawskiej Agrykoli (na bieżni). Zajęłyśmy szóste miejsce (dwie minuty za zwyciężczynią - to dużo, 32 sekundy za zdobywczynią trzeciego miejsca - to nie tak dużo;)). Byłam w totalnej euforii!

Zwycięstwo

Po Łodzi wiedziałam jedno. W canicrossie szkoda energii i czasu na jakiekolwiek hamowanie psa. Takiego psa, jak moja Flicka - która okazała się wręcz stworzona do takiego wysiłku. Wiedziałam, że od początku trzeba iść na całość. Biec tak szybko, jak się da. Następny start zaplanowałyśmy na październik - na warszawskich Młocinach odbywały się wyścigi psich zaprzęgów organizowane przez fundację Cze-ne-ka. Tu zawody były dwudniowe - a o wyniku decydowała suma czasów z dwóch biegów. Dystans - ok. 2600 m. Start zawodników co minutę. My z Flicką pierwszego dnia biegłyśmy jako czwarte. Flicka ruszyła niczym torpeda. A ja starałam się poddać tempu, jakie narzuciła i po prostu wytrzymać. Wyprzedziłyśmy trzy biegaczki, które startowały przed nami i na metę wpadłyśmy pierwsze. Drugiego dnia jeszcze poprawiłyśmy czas i zajęłyśmy z Flicką pierwsze miejsce w kategorii kobiet (a gdyby tak liczyć razem z panami - miałyśmy trzeci czas spośród wszystkich zawodników startujących w canicrossie).

Plan i bajka


Po Młocinach zrozumiałam coś jeszcze. Flicka jest psem stworzonym do tego sportu. Nie trzeba jej w żaden sposób motywować, zachęcać - po prostu pędzi dając z siebie wszystko. Jest w canicrossie psem doskonałym. Póki co, to ja jestem tym słabszym ogniwem w naszym tandemie. Bo tak jak napisałam na początku - canicross nie jest łatwą dyscypliną. Tu wszystko dzieje się szybko, na najwyższych obrotach. I u psa, i u człowieka. Tu trzeba mieć żelazną kondycję, żeby dotrzymać kroku zwierzęciu, które pracuje tak, jak moja Flicka. No właśnie... Te dwa starty i niesamowite uczucie, jakie daje taki bieg "na maksa" za psem - dały mi najlepszą motywację do dalszych treningów. Do tego, żeby poprawić swoje wyniki na krótszych dystansach. Zamówiłam sobie profesjonalny plan treningowy (w Kancelarii Sportowej Staszewscy) i od miesiąca biegam zgodnie z wytycznymi mojego trenera (he, fajnie to brzmi: "mój trener"). Treningi z psem właściwie pozostały bez zmian (o tym jak trenować z psem napiszę wkrótce), to ja teraz pracuję dużo ciężej, niż do tej pory. Kiedy Kamil, mój trener, układał mi plan, musiałam określić swój cel. Poszłam na całość - powiedziałam, że biorąc pod uwagę możliwości Flicki, chciałabym móc przebiec z psem dystans do 5 km w tempie 3'30 na km ( na Młocinach wyszło prawie 3'50 na km).Kamil przekalkulował, że w takim razie bez psa muszę biegać w tempie 4' na km. Czy to znaczy, że bez "psiego wspomagania" przebiegnę 5 km w czasie 20 minut?! Na razie brzmi wręcz bajkowo. Ale zamierzam zapracować na to, żeby ta bajka zamieniła się w rzeczywistość.

***
Gdyby nie wypadek Flicki i zakaz ekstremalnego wysiłku dany przez weterynarza, byłybyśmy dzisiaj na zawodach psich zaprzęgów w Minikowie. Cóż, to tylko zawody, nie te, to inne. Najważniejsze, że Flicka jest cała i zdrowa. Ona więc jeszcze odpoczywa, a ja pilnie trenuję.


fot. Izabela Gettel, Karolina Potocka

>>>ZOBACZ TAKŻE:
Sprzęt do biegania z psem
O psich zawodach i ludzkim ściganiu





Bieganie z psem - jak to się robi

$
0
0

Wiele osób mnie pyta - jak biegać z psem? I jest to pytanie bardzo zasadne. Bo okazuje się, że większość psów biegania z człowiekiem musi się nauczyć. Nie jestem ekspertem, ale po prostu podzielę się moim doświadczeniem.

Pierwsza rzecz to mity. Na przykład taki, że każdy husky lubi biegać. Albo że york do biegania się nie nadaje. Biegać może KAŻDY ZDROWY PIES. We wszystkich poradnikach (ale też na przykład regulaminach zawodów biegowych z psami) znajdziemy jednak obostrzenie dotyczące wieku: magiczna granica to rok. Chodzi o to, aby szkielet psa był już całkowicie ukształtowany. Szczeniak powinien mieć dużo ruchu, zabawy, socjalizacji - ale z regularnymi treningami biegowymi lepiej poczekać. Każdą wątpliwość warto konsultować z weterynarzem.

Ja zaczęłam biegać z Flicką, kiedy miała ponad rok. Nie konsultowałyśmy tego z weterynarzem, bo nie widziałam takiej potrzeby - jest psem całkowicie zdrowym, nie ma żadnych problemów, a typ rasy nie ma skłonności np. do chorób stawów.

Z bieganiem z psem jest dokładnie tak, jak ze wszystkim innym, co dotyczy funkcjonowania psa w ludzkim świecie. Na samym początku warto zastanowić się, czego oczekujemy od wspólnych treningów, co chcemy osiągnąć, jakie możliwości i motywację do biegania ma nasz pies - i na tej podstawie ustalić zasady, których będziemy się konsekwentnie trzymać.

Na początek trzeba odpowiedzieć sobie na kilka pytań.

Czy chcemy biegać z psem na smyczy/lince? Jeśli tak - czy pies ma biec przy nodze, czy pozwolimy, żeby biegł za nami, czy też chcielibyśmy, aby biegł przodem. Jeśli ma biec przodem - to czy na luźnej smyczy, czy może chcemy by pracował i wspomagał człowieka ciągnąc go podczas biegu.

A może chcemy, aby pies biegł luzem? Jeśli tak - to czy ma się nas trzymać blisko, czy może biegać, węszyć, zajmować się "psimi sprawami" i jedynie pilnować, aby nadążał przy tym za nami.

Jeśli wybieramy tę drugą opcję - bieganie będzie niczym spacer bez smyczy, tylko w szybszym tempie.Ważne, aby pies wracał na zawołanie, ważne, aby biegać po bezpiecznym dla psa terenie (z dala od ruchliwych ulic), w miejscu, gdzie można zgodnie z prawem puścić psa luzem. Wiele zależy tu od charakteru psa - jeśli to pies skupiony na człowieku, pilnujący się - nie powinno być problemu. Do biegu przy nodze można motywować smakołykami, zachęcać słownie.

W przypadku biegania na smyczy - sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana. 

Ja od razu wiedziałam, że chcę, aby Flicka biegła z przodu i mnie ciągnęła. Byłam wręcz przekonana, że "to naturalne" dla psa w typie husky i że tak po prostu "samo z siebie" będzie od początku wyglądało nasze bieganie. Bardzo się pomyliłam! Flicka zamiast biec "normalnie" skakała na mnie rozradowana. Bieg z przodu? Ciągniecie? Ale czego ty ode mnie chcesz - zdawał się mówić mój pies.

Zanim powiem, w jaki sposób można nauczyć psa biegania takiego, jak chcemy, powiem o najważniejszym:
bieganie powinno być dla psa PRZYJEMNE.

W przypadku biegania na uwięzi ważny jest dobór sprzętu. Nie będę się nad tym tu rozwodzić - odsyłam do mojego tekstu na ten temat, który znajdziecie TU.

Jeśli nie zależy nam, by pies biegł z przodu i ciągnął (albo jest to niemożliwe ze względu na gabaryty psa - trudno oczekiwać, żeby chihuahua, choćby najbardziej zapalony do biegu przodem, pociągnął człowieka) - raczej nie powinno być problemu. A psa do treningu można motywować chociażby smakołykami.

I teraz kluczowa sprawa. Jak nauczyć psa ciągnąć podczas biegu?

Po pierwsze - nic na siłę. Po drugie - cierpliwość.

Pies, szczególnie pies miejski, prócz tego, że trenuje i biega (a nawet startuje w zawodach), musi potrafić funkcjonować "w świecie". Jedną z podstawowych zasad tego funkcjonowania jest umiejętność chodzenia na smyczy. Jak więc dać psu jasny komunikat, żeby wiedział, kiedy może, a nawet powinien ciągnąć? 
Tu pomocny będzie sprzęt. Szelki biegowe zakładamy TYLKO do biegania. Jest to sygnał dla psa, że to nie będzie zwykły spacer i obowiązują inne zasady.

Być może będziecie w gronie tych szczęśliwców, których pies sam z siebie zacznie biec przodem i pięknie pracować, wspomagając biegacza. Wspaniale! Wtedy wystarczy tylko wzmocnić to zachowanie chwaląc psa.

Jeśli pies nie chce biec z przodu - trzeba poszukać sposobu, który go do tego zachęci.

Moim zdaniem absolutnie nie sprawdza się tu motywacja smakołykami - pies biegnący na naprężonej lince, aby dostać nagrodę za właściwy bieg musi poluźnić linkę i "zameldować się" obok nas, aby nagrodę dostać. Można smakołyk wyrzucać przed psa, ale to też powoduje rozproszenie zwierzęcia.

Nie zabieram żadnych smakołyków na trening. Kiedy Flicka wie, że mam coś dobrego, zamiast skupić się na biegu, kombinuje, jak dostać smakołyk - zwykle wtedy upomina się o niego i zamiast biec przodem, biegnie z boku patrząc na mnie błagalnie.

Można na treningi wychodzić z drugą osobą, która będzie biegła przodem i dodatkowo motywowała psa. W takim przypadku trzeba jednak uważać, by nie wpaść w pułapkę tego, że pies ciągnie tylko wtedy, kiedy z przodu będzie drugi człowiek. Dobrze więc od samego początku mieć komendę, która oznacza bieg przodem na naprężonej lince (np. "naprzód") i powtarzać ją, kiedy pies biegnie tak, jak chcemy.

Można na trening umówić się z drugim psim biegaczem. Idealnie, jeśli psi towarzysz treningu umie biegać i biega przodem. Wtedy nasz pies w naturalny sposób powinien biec obok kolegi (oczywiście wcale nie musi być tak różowo, jeśli psy zamiast biec - zechcą się bawić i nawzajem zaczepiać - wtedy lepiej, by pies, który chętniej biega przodem, biegł ze swoim opiekunem kilka metrów przed nami).

U nas to się okazało najlepszą motywacją: wspólne bieganie z Pauliną i jej psami - Pajką i Korbą (niestety Korba zaginęła latem 2012 roku - nadal jej szukamy). Psy Pauliny już wcześniej biegały, a Flicka zupełnie naturalnie ustawiała się w szeregu z nimi. To uruchomiło w niej też chęć rywalizacji - biegła więc na naprężonej lince.

Oczywiście psa trzeba za właściwą postawę nagradzać. Najlepiej jeśli nagrodą jest pochwała słowna i radość człowieka. Warto - szczególnie na początku - chwalić psa za każdym razem, kiedy biegnie tak, jak sobie tego życzymy. Nawet jeśli to kilkumetrowe zrywy. Dajemy wtedy psu jasny komunikat, o jaki bieg nam chodzi.

Kluczem do sukcesu mogą okazać się też krótkie, szybkie przebieżki. Dobrze przygotować na nie psa komendą (np.: Uwaga!). Biegniemy wtedy np. 50-100 metrów "na maksa". Na część psów podziała to tak, że też ruszą pędem do przodu. Jeśli tak się stanie - choćby nie wiem jak brakowało nam tchu, trzeba wykrzesać z siebie siły i chwalić psa (Super! Dobry pies!). Jeśli sposób zadziała - warto takie przebieżki kończyć wyraźną komendą (tak jak szkoleniowcy radzą często, by komenda "stój" wyciszała psa, a nie pobudzała, trzeba wymawiać ją inaczej, wydłużając samogłoskę: "stóóóój" - tak samo warto zastosować to tutaj: wydłużone "wooooolniej" będzie przeciwwagą dla dynamicznego "naprzód!"). Takich przebieżek dobrze zrobić kilka podczas treningu.

Trzeba uważnie obserwować psa, aby odgadnąć, co będzie dla niego najlepszą motywacją. 

Dla Flicki dobrym motywatorem jest np. trening w nowym miejscu. Nowa, nieznana jej trasa powoduje, że biegnie chętnie, szybko, ładnie pracuje. Odkryłam to podczas wakacyjnego wyjazdu w rodzinne strony. Najpierw bieganie po Puszczy Bukowej, potem biegowa wyprawa z Gryfina nad jezioro Wełtyń - tempo szybkie, pies szczęśliwy i chętny do współpracy.


Czasem jest tak pięknie, że trzeba się zatrzymać :)


JESZCZE O ZASADACH

Kiedy już zdecydujemy, jak chcemy biegać, trzeba przygotować się na kilka rzeczy.

Posikiwanie i węszenie
Jeśli pies biegnie luzem - oczywiście nie ma problemu. Jeśli na smyczy - to nie chcemy, aby przystawał co minutę. Dobrze więc, aby przed treningiem (lub na początku) pies załatwił swoje potrzeby. Jeśli pies chce zbiec ze ścieżki, dobrze w tym momencie zachęcić go słownie do biegu naprzód - z entuzjazmem, samemu też odrobinę przyspieszyć. Złość, zniecierpliwienie, szarpanie sprawią, że pies może zniechęcić się do biegania.

Mijanie psów, rowerzystów, innych biegaczy
Pies nie powinien nikogo zaczepiać w czasie biegu. Trzeba nad tym pracować od samego początku. Dobrze mieć komendę, która da psu wyraźny sygnał, że ma biec, a nie interesować się mijanym "obiektem". To samo dotyczy innych "rozpraszaczy" - wiewiórek, ptaków, itp.
Oczywiście są sytuacje wyjątkowe - trudno mieć pretensje do psa, jeśli to do nas podbiegnie inny, biegający luzem pies.

Picie z kałuży
To może być uciążliwe, jeśli pies chce się zatrzymać przy każdej kałuży - napić z niej, albo wręcz się w niej położyć, aby się schłodzić. Tu najważniejsze jest - żeby pies się nie odwodnił i nie przegrzał. Jeśli nie chcecie, aby pił z kałuży czy rzeki - miejcie zawsze przy sobie wodę dla psa. Jeśli chcecie aby pił, ale za Waszym przyzwoleniem - warto wykorzystać do tego komendy.

Ja pozwalam Flice na to. Oczywiście nie z każdej mijanej kałuży, ale jeśli widzę, że chce pić, albo powinna się schłodzić. Ona po prostu lubi pić z kałuży, strumyka czy stawu - a że nie ma z tego powodu kłopotów żołądkowych, nie widzę problemu. Dla nas chłodzenie jest bardzo ważne, szczególnie, kiedy biegamy w ciepłe dni. Wtedy staram się tak planować trasę, żeby pies miał możliwość wykąpania się w jakimś akwenie.

***
Tak jak pisałam na początku - nie jestem ekspertem, a to, co wyżej opisałam wynika po prostu z moich codziennych doświadczeń. Jeśli macie problemy, o których nie napisałam - albo może macie jakieś swoje sprawdzone sposoby na bieganie z psem - PISZCIE I DZIELCIE SIĘ!

I - pamiętajcie, z całego powyższego elaboratu najważniejsze jest jedno - BIEGANIE MA SPRAWIAĆ RADOŚĆ - I WAM, I PSU.

KŚ, (fot. Pzp, A. Baczyńska-Kopeć)

>>>ZOBACZ TAKŻE:
Wszystko o bieganiu  z psem













Nasze podróże: TAKIE MIEJSCE...

$
0
0

Byliśmy tam latem przy okazji naszych szczecińsko-gryfińskich wyjazdów do rodziny. To miejsce pokazał mi Michał. Ukryte w chwastach, wiedzą o nim tylko ci, którzy powinni wiedzieć. Może też jacyś przypadkowi spacerowicze, którzy się tam niechcący zapuszczą...

Istnieje trochę na przekór. Bo taki dziki cmentarz dla zwierząt oficjalnie nie ma prawa istnieć. Dlatego nie powiem, gdzie jest. Nie ma to znaczenia. Takich miejsc jest pewnie w Polsce wiele. Nieco chaotycznie rozmieszczone nagrobki, jedne pieczołowicie usypane, inne skromne, bardzo symboliczne. Na jednych tylko imię zwierzęcia, na innych daty, opisy... Niektóre już jakby zapomniane, zarośnięte. Inne zadbane, wypielone. Łączy je jedno: są dowodem wielkiej miłości.

Zobaczcie...
(aparat w telefonie, ostre słońce... ale nie o jakość zdjęć tu chodzi, a to, co na nich jest)









>>>ZOBACZ TAKŻE
Pies na cmentarzu? Zakazane!






Bieganie z psem - jak trenujemy

$
0
0

Na początku po prostu biegałyśmy. Teraz trenujemy według planu. Ale spokojnie - to tylko tak strasznie brzmi. Bo tak naprawdę w bieganiu z psem trudno trzymać się sztywno jakichkolwiek planów.

Szczerze mówiąc - nie ma tym naszym bieganiu wielkiej filozofii. Lubimy biegać, a ja mam swoje ludzkie cele biegowe, które staram się realizować. Teraz takim celem jest przebiegnięcie dystansu 5 km w 20 minut bez psa i w 17,5 min. z psem. Ten cel zrodził się z mojej fascynacji canicrossem, ale chcę podkreślić najważniejsze: to MÓJ cel biegowy. Nie psa. Bo Flicka po prostu biega. Jeśli można w ogóle powiedzieć, że ma swój psi cel - to tym celem jest zapewne bieganie samo w sobie. Oczywiście moim drugim, bardzo ważnym celem jest bieganie z psem - po to, żeby zapewnić Flice odpowiednią dawkę ruchu, pracy, żeby mój pies był w dobrej kondycji (tak naprawdę ten cel stał się impulsem do rozpoczęcia przygody z bieganiem - i niezależnie od moich ludzkich planów i marzeń związanych z tym sportem, po prostu nie wyobrażam sobie biegania bez psa).

Piszę o celu, do którego dążę, bo cel w bieganiu jest moim zdaniem bardzo ważny. Nie ma znaczenia jaki on jest: czy to poprawa kondycji i chęć zrobienia czegoś dla własnego zdrowia, czy to chęć wybiegania psa i zapewnienia mu odpowiedniej dawki ruchu, zrzucenie wagi, start w zawodach, pobicie rekordu... Cele mogą się zmieniać, może ich być kilka na raz. Ważne, żeby były.

POCZĄTKI

Zaczynałyśmy ponad półtora roku temu. Spokojnie, powoli (dla mnie to był powrót do biegania po wielu latach przerwy). Od półgodzinnych treningów spokojnym tempem. Dwa, trzy razy w tygodniu. Po prostu biegałyśmy. Bardzo szybko zaczęłyśmy biegać wspólnie z Pauliną i jej psami. To okazało się najlepszą motywacją do systematyczności, która w bieganiu jest ważna.

Bo to jest tak - szary, senny dzień, nic się nie chce, biegać tym bardziej... No ale jesteśmy umówione, trudno... W duchu marzę, że zadzwoni Paulina i powie, że nie może... W końcu wychodzimy z domu, Paulina na dzień dobry mówi: "Ale mi się nie chciało. Miałam nadzieję, że zadzwonisz i powiesz, że coś ci wypadło..." No właśnie. Gdybyśmy nie były umówione - biegania by nie było. Połowy treningów by nie było - dla mnie towarzystwo w bieganiu to podstawa.

Potem zaczęłyśmy jeździć na dogtrekkingi. Najpierw te najkrótsze, dziesięciokilometrowe, potem zwiększałyśmy dystans (do ok. 30 km). Nasze treningi dalej wyglądały podobnie. Umawiałyśmy się średnio trzy razy w tygodniu, najdłuższe bieganie zawsze było w weekendy, ale raczej nie przekraczałyśmy dystansu 10-15 km, a w tygodniu biegałyśmy na treningach ok. 7 km.

PLAN PO RAZ PIERWSZY

Przełomem w bieganiu i trenowaniu był moment, kiedy postanowiłam, że wystartuję w Maratonie Warszawskim. Oczywiście bez psa (raz, że nie wolno, dwa - Flicka nie przepada za dreptaniem po asfalcie). Stuprocentowo ludzki cel biegowy - powrót po latach na królewski dystans, chęć zrobienia nowej życiówki. Na stronie Maratonu znalazłam plan treningowy. I to według tego planu postanowiłam przygotowywać się do wrześniowego startu: PLAN 20-TYGODNIOWY.

Dzięki temu wprowadziłyśmy do naszych treningów zupełnie nowe elementy: siłę biegową (którą ćwiczymy robiąc podbiegi na ursynowskiej Kopie Cwila), rytmy (czyli szybkie przebieżki), interwały (bieg w określonym tempie przeplatany odpoczynkiem).

To oznaczało też zweryfikowanie psich treningów. Bo np. okazało się, że Flicka tak jak ja, nie lubi podbiegów (jak dobrze, że Paulina je uwielbia! - inaczej nie wiem, czy bym się zmuszała do czegoś takiego:)) Jeśli więc zabierałam psa na trening z podbiegami - to robiła tylko kilka. Czyli - jeśli ja 12, to Flicka ze mną tylko 4-5 (pozostałe czekała przy ławce na dole górki).

Pamiętam jak podczas jednego z wakacyjnych treningów, postanowiłam wymyślić jakąś motywację dla psa, aby podbiegi stały się choć odrobinę atrakcyjniejsze. Pomocny okazał się... ser. Kładłam kawałek sera na ławce na szczycie górki. Flicka szybko zorientowała się, że jednak warto biec na górę (tak, tak, czasem w psim bieganiu jakiś doraźny, maleńki cel bywa bardzo pomocny).

Taka siła biegowa w psim wydaniu też jest ważna. Mięśnie inaczej pracują (także podczas zbiegów), pies uczy się biegać nie tylko po płaskim (siłę biegową psa można, tak jak u ludzi, ćwiczyć na wiele sposobów - fajne przykłady są w tekście, do którego odsyłam na końcu).

Rytmy i interwały okazały się treningowym psim hitem. Bo oznaczały, że nie ma już tylko monotonnego biegu w jednym tempie, ale coś się dzieje, można się pościgać, popędzić, dostać za to mnóstwo pochwał. Maratoński plan zakładał też długie wybiegania w weekendy (20-30 km). Nie zawsze zabierałam na nie psa, tym bardziej, że szczyt moich przygotować do maratonu wypadał na lato - czyli dla psa takiego jak husky - niezbyt przyjazny czas na intensywne bieganie. Flicka biegała ze mną jeśli: nie było tropikalnego upału, trening był o świcie, trasa pozwalała psu na schłodzenie się (bajoro, jezioro, rzeczka - jakakolwiek woda).

Dodam jeszcze, że nie zrealizowałyśmy planu w stu procentach, nie trzymałyśmy się go sztywno. Był inspiracją, trochę trzymał w ryzach, a wizja zbliżającego się startu w maratonie wystarczająco motywowała, żeby za bardzo nie odpuszczać.

PLAN PO RAZ DRUGI - JAK BIEGAMY TERAZ

Po maratonie postanowiłam skupić się na doskonaleniu szybkości i wytrzymałości na krótszych dystansach. Dojrzałam też do tego, żeby zamówić profesjonalny plan treningowy - napisany dla mnie, zgodny z moimi możliwościami i oczekiwaniami. I tak od połowy października biegam według planu przygotowanego przez Kamila Krauze, trenera z Kancelarii Sportowej Staszewscy. Taki plan to wydatek dokładnie 147,60 zł miesięcznie. Nie jest to mało, ale dla mnie to cena, jaką płacę za pewność, że to jak biegam, przybliża mnie do konkretnego celu, że nic tu nie jest przypadkowe, że wszystko jest dokładnie wyliczone. Także pod kątem mojego biegania z Flicką. No i że w każdej chwili mogę wszystko skonsultować z fachowcem (oczywiście w sieci można znaleźć wiele fajnych, bezpłatnych planów treningowych - tak jak np. nasz maratoński).

Jak to wygląda w praktyce?

Mam w tygodniu cztery treningi "obowiązkowe" i jeden dodatkowy. Psa zabieram na co najmniej dwa., maksymalnie na trzy. Uważam, że więcej nie trzeba.
Psa zabieram na wybiegania w spokojnym tempie oraz na jeden trening, na którym "coś się dzieje" - najczęściej interwały.
Taki interwałowy trening wygląda tak: 15 minut spokojnego biegu, krótka rozgrzewka. Cztery kilometrowe odcinki w określonym, szybkim tempie (ja z psem biegam je obecnie po 4 min na km), przeplatane 2,5-minutowym odpoczynkiem (chodzi o to, żeby jednak nie odpocząć do końca). Interwały doskonale robi się w towarzystwie - Flicka przy drugim psie mobilizuje się, traktuje taki szybki bieg trochę jak zabawę.

Bardzo fajnie wyszedł nam też bieg tempowy. Tak jak w interwałach biegamy tu kilometrowe odcinki w określonym tempie i przeplatamy odpoczynkiem. Tylko: odcinków jest więcej, tempo spokojniejsze, przerwy krótsze.

Kompletną porażką okazał się bieg zmienny. Byłam wtedy tylko z Flicką (może to też miało wpływ). Chodziło o to, żeby przez 51 minut biec według zasady: 2 minuty powoli, 1 minuta interwałowym tempem - i tak na zmianę. Flicka po półgodzinie odmówiła współpracy. Myślę, że zwyczajnie się znudziła - zaczęła biec obok mnie i skakać. Resztę treningu więc przetruchtałyśmy (a kolejny bieg tempowy zrobiłam bez psa - bo też akurat nie miałyśmy towarzystwa).

Flicka za to bardzo lubi przebieżki, które robimy na zakończenie treningów bieganych wolnym tempem. Bardzo to fajne zawsze jest - taki radosny akcent na koniec.

GDZIE BIEGAMY

Weekendowe treningi staramy się robić w lesie. To są dla psa (i dla mnie) najprzyjemniejsze treningi. Zwykle na Kabatach, ale czasem jeździmy też do Kampinosu. Latem jest łatwiej, bo treningi w tygodniu można też zrobić w lesie (czy rano, czy wieczorem - jest po prostu widno). Mieszkamy na Służewie nad Dolinką, ale bieganie po naszym parku zwykle jest skazane na porażkę. Po prostu to teren codziennych spacerów Flicki - tu ma mnóstwo spraw do załatwienia, obwąchania, sprawdzenia, obsikania. Ciężko skupić się na bieganiu i zwykle jest to męka dla nas obu.
Czasem zabieram Flickę na bieganie po asfalcie - ale nie bardzo to lubi. Zwykle bardzo szybko zaczyna biec obok mnie, zamiast przodem. Pozwalam na to (ale nie wzmacniam takiego biegu pochwałami - chwalę za każdym razem, kiedy chociaż na chwilę zdecyduje się biec przodem). Po asfalcie nie biegamy więcej niż 10 km.
Od czasu do czasu robimy trening na Skarpie Ursynowskiej - fajna, "bardzo terenowa" trasa (korzenie, miejscami wąska ścieżka, gwałtowne podbiegi, zakręty, zbiegi) - Flicka ją lubi. Rzadziej wybieramy się na pola między Wilanowską a osiedlem przy ul. Pory. Ot tak, okazyjnie - dla urozmaicenia. Bo okazuje się, że nowe miejsca biegowe bardzo motywują mojego psa.

I NA KONIEC...

Bieganie z psem weryfikuje czasem plany. Flicka nie wie, że dziś biegamy takim, a takim tempem, że musimy zrobić 10, a nie 5 powtórzeń czegoś tam. Zasada nr 1 - PSA NIE WOLNO DO NICZEGO ZMUSZAĆ. Jeśli Flicka nie chce czegoś robić - staram się oczywiście ją zachęcić, ale jak to nie przynosi efektu - zmieniamy plan. W psim bieganiu pies zawsze jest na pierwszym miejscu.


Warto przeczytać
Szukając kiedyś tekstów na temat treningów z psem, znalazłam ciekawy materiał na stronie Związku Kynologicznego w Polsce. Dotyczy żywienia i trenowania psów zaprzęgowych. Dużo w nim konkretnych informacji dotyczących nie tylko sposobów trenowania z psem, ale też tego, jak się organizm psa podczas wysiłku zachowuje. Materiał można znaleźć TU.

Blog Pauliny
O psim bieganiu i naszych treningach przeczytacie też na blogu Pauliny: RUNNING DOG

>>>ZOBACZ TAKŻE
Wszystko o bieganiu z psem










NASZE PODRÓŻE: Przez lasy, błota i... bunkier

$
0
0

Zacznę tak: dawno nie miałam takich zakwasów! Flicka też. Ale było warto. Dog Orient w Tomaszowie Mazowieckim zaliczam do najfajniejszych psich imprez tego roku.

To był ostatni z cyklu tegorocznych "dogorientów". Dla mnie i Flicki to także ostatni wspólny start w tym roku. 23 listopada, punktualnie o godz. 10.00, sprzed tomaszowskiej Szkoły Podstawowej nr 7 na trasę wyruszyło ponad 80 osób z psami. Uwielbiam początek biegu. Lekkie zamieszanie, podekscytowanie psiaków, szybkie tempo, bo Flicka wspaniale pomaga.

Tradycyjnie już cała trasę pokonywałyśmy wspólnie z Pauliną i Pajką. Twardo założyłyśmy, że nie poddajemy się "owczemu pędowi". Że jeśli skręcamy w jakąś ścieżkę, to dlatego, że same jesteśmy tego pewne, a nie, że ktoś przed nami tam poszedł. Na poprzednich edycjach rajdu zawsze takie rzeczy kończyły się dla nas stratą czasu i pogubieniem. Drugie założenie - jeśli nie jesteśmy pewne, unikamy skrótów i lecimy "prostszą" trasą, nawet jeśli oznacza nadrobienie dystansu. Wiem, wiem - pewnie niektórych taka taktyka dziwi, ale z nawigacją i czytaniem mapy jest u nas raczej krucho. A biegać lubimy, więc możemy sobie nadrabiać kilometry (w granicach rozsądku oczywiście;))

Ja byłam zachwycona trasą. Początek nad Pilicą, dużo biegania po lesie, ale też przez tereny tomaszowskich kopalni piasków kwarcowych. Rozległe połacie piachu (a raczej błota) robiły wrażenie, a bieganie po piasku skończyło się wspomnianymi już zakwasami. Oczywiście nie obyło się bez niespodzianek. Aby odbić perforator na karcie startowej przy punkcie kontrolnym nr 3, trzeba było wczołgać się do niewielkiej jaskini... Z kolei odnalezienie PK 5 dla mnie i Pauliny skończyło się sporą stratą czasu. Cóż, pogubiłyśmy się na skrzyżowaniach leśnych ścieżek, ale po odszukaniu punktu ruszyłyśmy do przodu, aby nadgonić stracony czas. Flicka i Pajka pięknie biegły, więc nie było kłopotu.

Flicka postanowiła nie zniżać się do poziomu czołgania po grocie i czekała na zewnątrz

Sporo, hm... emocji dostarczył mi PK 9, który znajdował się w bunkrze w Jeleniu. Schron, to schron... A organizator, Mariusz Kostrzewa, na odprawie mówił, że punkt znajduje się w środku. Przed schronem stali już inni uczestnicy rajdu. Ktoś powiedział, że w środku jest szkło, więc lepiej iść bez psów. Wzięłam więc nasze karty startowe, a Paulina została z psami. Pewnie gdybym interesowała się historią, wiedziałabym w co się pakuję. Że to nie jakiś tam sobie schron, tylko ponad 350-metrowy "potwór", który został wybudowany przez hitlerowców po to, żeby pomieścić pociąg. Bunkier okazał się lekko zakręcający. To oznaczało, że kiedy weszłam w głąb, nagle pochłonęły mnie egipskie ciemności. Świecenie telefonem dało tyle, że widziałam... telefon. Kiedy zaczęłam już czuć się mocno nieswojo (i gorączkowo zastanawiać się - jak mam znaleźć ten cholerny punkt, skoro nie widzę nawet czubka własnego nosa), zobaczyłam niewielkie wyjście z boku schronu. Z ulgą wyszłam na zewnątrz i dopiero wtedy zobaczyłam jak długa jest budowla. Ruszyłam wzdłuż. Jakiś zawodnik podpowiedział (dziękuję!), że punkt jest w kolejnym bocznym wejściu.

Pełne skupienie, czyli planujemy trasę do kolejnego punktu
Potem postanowiłyśmy nie biec skrótem przez las, ale dobiec do torowiska główną drogą, aby dalej zaliczyć ostatni punkt. Nadrobiłyśmy dystansu, a zawodnicy, którzy byli za nami, wysunęli się na przód. W efekcie czekał nas emocjonujący finisz i ściganie na ostatnich metrach. Wpadłyśmy na metę w kilkusekundowych odstępach w kolejności: Kasia Sikora ze Strzałą, ja z Flicką, Agnieszka Giza z Perunem, Paulina Pyrowicz z Pajką. Tym samym zajęłyśmy z Flicką II miejsce w kategorii kobiet.

Najlepsi panowie - Marek Dzięgielewski z Magią i Jan Goleń z Białą wbiegli na metę ponad godzinę wcześniej. Najlepsza w kategorii rodzin okazała się Wataha 3 wilki - czyli Agata Włodarczyk, Przemek Bucharowski i Diuna (fajnie!)

Dokładne wyniki znajdują się TU.

Minusy tej imprezy? Nie było! Jestem pełna podziwu dla organizatorów i niezwykle gościnnego Tomaszowa. Naprawdę doceniam (i nie tylko ja), że mogliśmy po rajdzie schronić się w miejscowej szkole, a zakończenie imprezy było na sali gimnastycznej (tak, tak - weszliśmy tam wszyscy z pieskami!). Nie bez znaczenia jest też to, że impreza była darmowa. Dla nas to więc tylko koszt dojazdu. Byłam zachwycona frekwencją, także samych mieszkańców Tomaszowa. Naprawdę miło patrzeć na tak liczną, psiarską grupę entuzjastów.

A na koniec moja mała impresja filmowa z rajdu.


Zachęcam jeszcze do przeczytania relacji innych uczestników:
Joli Kijewskiej na Doglife.pl
Janka Golenia na Festiwalbiegowy.pl

fot. Przemek Bucharowski, Piotr Siliniewicz

>>>ZOBACZ TAKŻE
Wszystko o bieganiu z psem

WARSZAWA: Autobus ruszył, pies został

$
0
0

Nina Kowalska przeżyła chwile grozy, kiedy kierowca warszawskiej linii 167 zamknął drzwi autobusu. Ona wsiadła, a jej pies - golden retriever Cosmo - został na zewnątrz.

Zdarzenie miało miejsce 5 grudnia. - Była godzina 13.55. Wsiadałam do autobusu na przystanku Osiedle Wolska w kierunku Chomiczówki. Cosmo jest psim terapeutą i jechaliśmy na dogoterapię - opowiada Nina. Wsiadła drugimi drzwiami, jej pies też już był jedną łapą w środku i - jak relacjonuje Nina Kowalska - w tym momencie kierowca zamknął drzwi. - Cosmo wystraszył się, cofnął i został na zewnątrz. W oczach miał przerażenie - mówi.
Z pomocą ruszył jeden z pasażerów. - Próbował na siłę otworzyć drzwi, ale przytrzasnęły mu rękę. W tym momencie usłyszeliśmy, że kierowca zmienia bieg, że chce ruszyć. Pasażer pociągnął za smycz i obroża zsunęła się psu z szyi. Całe szczęście, że miał ją tego dnia luźno zapiętą! Inaczej mógłby się udusić! Mimo, że drzwi przycięły temu panu rękę, kierowca ich nie otworzył. Myśleliśmy, że czujki zareagują i drzwi się otworzą, ale nie. Uchyliliśmy jakoś siłą jedno skrzydło drzwi i Cosmo wskoczył do środka. Nawet nie chcę myśleć, co mogłoby się stać! Ja sama mam chore serce i bardzo źle znoszę takie sytuacje - mówi Nina. Jest przekonana, że kierowca widział psa, a mimo to nie zareagował. Jeszcze tego samego dnia napisała do ZTM skargę.

Magdalena Potocka z warszawskiego ZTM potwierdza, że skarga wpłynęła i że w sprawie zostanie przeprowadzone postępowanie wyjaśniające. - Przede wszystkim pragnę podkreślić, że jest nam bardzo przykro z powodu tego, co się stało. Co do zachowania kierowcy – jeżeli widział całą sytuację – jest ono niedopuszczalne. Rolą osoby prowadzącej pojazd jest m.in. zapewnienie pasażerom możliwości bezpiecznego wejścia i wyjścia z pojazdu - mówi.

W Warszawie psy w komunikacji miejskiej to częsty widok. Mogą podróżować za darmo, powinny jednak być na smyczy i w kagańcu, a opiekun winien mieć przy sobie książeczkę z ważnym szczepieniem przeciwko wściekliźnie. Niedawno głośno było o psie, który został na peronie metra, podczas gdy jego pani wsiadła trzymając smycz. Drzwi się zamknęły, pociąg ruszył i zatrzymał się dopiero na kolejnej stacji. Na szczęście pies wyswobodził się z obroży i cały wrócił do właścicielki.

Magdalena Potocka podkreśla, że najbezpieczniejszym sposobem podróżowania z psem jest wprowadzenie zwierzęcia do pojazdu w pierwszej kolejności lub tuż przy nodze. - Czyli najpierw pasażer wprowadza lub wstawia psa, a sam wsiada w następnej kolejności. Wówczas nie ma możliwości, aby została przycięta smycz, a zwierzę zostało na zewnątrz. Smycz jest zbyt cienka, aby zareagowały na nią czujniki w drzwiach i nie doszło do ich zatrzaśnięcia - tłumaczy.

ZTM ma 30 dni na rozpatrzenie skargi Niny Kowalskiej.

(fot. arch. N. Kowalskiej)

>>>ZOBACZ TAKŻE:
Koszmar z happy endem


NA ŚWIĘTA ODDAJ SWÓJ GŁOS DLA ZWIERZĄT

$
0
0

DESIGN DLA ZWIERZĄT to dla mnie jedno z najbardziej niesamowitych przedsięwzięć poświęconych zwierzętom. Łączy pasję (miłość do designu) i chęć pomocy zwierzakom. A jeśli dodam, że za całym tym przedsięwzięciem od początku do końca stoi tylko jedna osoba?

Krystyna Łuczak-Surówka jest historykiem i krytykiem designu, wykładowcą na warszawskiej ASP. Kiedy zaczynała przygodę z DDZ - w jej życiu były obecne dwa zwierzaki - suczka rasy akita Hajime oraz kotka Gaja. Teraz do jej rodziny dołączyła kolejna trójka - wielorasowiec Józef oraz koty Alfa i Romeo.

Design dla Zwierząt  narodził się dnia 13 listopada 2011 roku. Dokładnie to pamiętam. Impulsem była koteczka Cosia - mała, chora znajdka, z potwornie zaropiałymi oczkami. To ona została mordką pierwszej akcji. Wtedy DDZ zbierały dary dla Fundacji Argos (pod jej opieką była Cosia). Efekt - ponad 12 tysięcy złotych! Kolejny rok, kolejna akcja - tym razem na rzecz Fundacji Akity w Potrzebie - i kolejna imponująca suma: 24 tysiące złotych.

W tym roku DDZ wspiera podopiecznych Schroniska w Korabiewicach. Dlaczego warto wziąć udział w licytacjach? Bo robicie prezent nie tylko potrzebującym zwierzakom, ale też sobie, albo bliskim osobom. A są to prezenty wyjątkowe, niektóre do kupienia tylko na DDZ.

Pamiętacie moją wakacyjną akcję Zabierampsanawakacje.pl? Teraz sześć wyjątkowych prac, które stworzyli różni artyści, aby promować spędzanie wakacji z czworonogami, można licytować właśnie w ramach DDZ. Bijcie się o nie, bo są do kupienia tylko teraz, tylko na DDZ! To prace Agnieszki Ziemiszewskiej, Sary A. Sapkowskiej, Igora Rudzińskiego, Roberta Trojanowskiego, Luizy Poredy oraz Emila Płoszajskiego.
Agnieszka Ziemiszewska dla Zabierampsanawakacje.pl


Ja oczywiście, jak co roku, nie wyobrażam sobie Świąt bez wylicytowania choćby jednego przedmiotu z DDZ :)




Kup prezent i pomóż zwierzakom

$
0
0
Prezenty, prezenty, prezenty... Jedno mogę Wam powiedzieć - uwielbiam ich szukać! I specjalnie dla Was znalazłam takie, które ucieszą podwójnie. Obdarowanego - bo otrzyma coś wyjątkowego oraz zwierzaki w potrzebie, bo dla nich zostaną przeznaczone pieniądze, które wydacie. Czego chcieć więcej? Ho, ho, ho!

1. CZAS BOKSERÓW
Dla tych, dla których planowanie jest ważne. Zachwycił mnie kalendarz kampanii społecznej "Pięściarze bokserom i nie tylko" zorganizowanej przez przez agencję DEM’a Promotion Polska i najsłynniejszych polskich pięściarzy. Nie znajdziecie tu słodkich obrazków uroczych zwierzątek. Poszczególne miesiące ilustrowane są scenami, w których sportowcy wcielają się w rolę dręczonych psów. W worku w wodzie, na wysypisku śmieci, na krótkim łańcuchu przy budzie. Zdjęcia łączy jeden wspólny element – czapka-pies, którą każdy ze sportowców nosił podczas sesji.


Kalendarz można kupić w sklepach Kakadu, na stronach e-sklep.kakadu.pl, Telekarma.pl, FitFight.pl oraz na Allegro.pl (LINK DO AUKCJI). Cena: 29,90 zł. Dochód zostanie przeznaczony na zakup karmy dla zwierząt ze schronisk w całej Polsce.

2. EKSTREMALNIE
Coś dla tych, którzy nie lubią siedzieć w domu. Niech posiedzą sobie w samochodzie. Takim jak na zdjęciu poniżej - w roli pasażera albo pilota podczas terenowego rajdu przeprawowego po Wielkopolsce. Udział w rajdzie można licytować na VII Świątecznej Licytacji na Schronisko w BUKU.


Uwaga - trzeba się spieszyć, bo licytacje kończą się dziś (13 grudnia, godz. 20.00). O rajdowe emocje można walczyć TU.

3. COŚ NA ŚCIANĘ
W dodatku z humorem. Przewrotna grafika Emila Płoszajskiego (Pan Lutkowski). Ten i pięć innych obrazków zostało wykonanych na moją akcję Zabieram psa na wakacje. Teraz można je licytować na aukcjach Design dla Zwierząt. Cała wylicytowana kwota wspomoże zwierzaki ze schroniska w Korabiewicach.


Grafikę Pana Lutkowskiego można licytować TU.

4. BLISKA CIAŁU...
...koszulka. Z kocinurkiem. Ucieszy tego, kto kocha modę. Albo nurkowanie. Albo koty. Albo najlepiej wszystko naraz. Pieniądze wydane na koszulkę wspomogą podopiecznych Fundacji Argos Ośrodek dla kotów miejskich Koteria. Cena: 49 zł


Koszulkę można kupić TU.

5. MOCNE BRZMIENIE
No dobra... Znowu kalendarz. Ale za to jaki! Na kolejnych kartach m. in. Myslovitz, Kult, Big Cyc, Patrycja Matkowska. A pieniądze sprzedaży wspomogą działalność Pomorskiej Fundacji Pies Szuka Domu.
Cena: 50 zł.


 Kalendarz Rockowy 2014 można licytować TU.

6. FILCOTEK
OK, przyznam się od razu - sama go robiłam :) Można go kupić na aukcji Design dla Zwierząt. Jak pisałam już wyżej o DDZ - pieniądze wspomogą korabiewickie zwierzaki.


Kota-przypinkę można licytować TU.

Oczywiście wszelkich aukcji, bazarków jest całe mnóstwo. Polecaliście mi chociażby fejsbukowe bazarki na rzecz Fundacji Zwierzęca Polana (TU) albo Bombowy Bazarek grupy 4DogS (TU). Zachęcam do dodawania w komentarzach kolejnych propozycji zwierzolubnych prezentów. Święta tuż, tuż :)



>>>ZOBACZ TAKŻE:
Na święta oddaj swój głos dla zwierząt

HISTORIA JEDNEJ INTERWENCJI

$
0
0

Nastolatka traktuje psa jak kucyka – zakłada mu wędzidło, zaprzęga do wózka, każe skakać. Zamieszcza zdjęcia dręczonego zwierzęcia na blogu. Ta sprawa od wczoraj bulwersuje internet. Mnie też zbulwersowała. Ale nie tylko ze względu na psa, ale przede wszystkim na sposób w jaki została przeprowadzona „interwencja”.

Na początek jedno wyjaśnienie, żeby nie było nieporozumień: w żaden sposób nie usprawiedliwiam tego, co dziewczynka robiła z psem. Interwencja odpowiednich służb była tu bardzo potrzebna.

O sprawie dowiedziałam się, bo ktoś ze znajomych udostępnił link Straży dla Zwierząt w Polsce. I co widzę? Link do bloga nastolatki i prośbę, aby internauci pomogli odnaleźć sprawcę bestialskiego traktowania psa. Straż dla Zwierząt napisała: "Z informacji, jakie posiadamy właściciel tego psa mieszka w Nakle nad Notecią".

Weszłam w podany link. Blog nastolatki. A na nim pies, którego, jak sama pisze, „tresuje na kucyka”. Już w opisie bloga jest informacja, z jakiego miasta pochodzi autorka. Na fejsbukowej tablicy Straży dla Zwierząt zawrzało. Bo internauci są sprytni, szybcy. Sprytniejsi i szybsi niż Straż dla Zwierząt. Szybko wynajdują zdjęcia pokazujące twarz dziewczynki, ale też ochoczo piszą, co o niej myślą („Może by tak wędzidło w pysk tej siksy?”, „Ja bym tej suce głupiej sama takie coś założyła. Bezmózgi były, są i będą chodzić po tej planecie” - to tylko dwa przykłady. Z tych łagodniejszych)

Jak już napisałam na początku. Zdjęcia na blogu szokują. To jest dręczenie psa. Ale jakim prawem Straż dla Zwierząt – zamiast podjąć prawdziwą interwencję pozwoliła na lincz nastolatki?

Ktoś poinformował o sprawie także inną organizację - Pogotowie dla Zwierząt. - Otrzymaliśmy kilkanaście maili i telefonów – mówi Grzegorz Bielewski z Pogotowia. - W ciągu kilkudziesięciu minut udało nam się ustalić dane dziewczynki, wezwaliśmy z Piły biegłą zoopsycholog, powiadomiliśmy policję i w jej asyście pojechaliśmy pod wskazany adres – opowiada. - Zależało nam, aby zrobić to, kiedy dziewczynki nie było w domu. Rozmawialiśmy z jej rodzicami.
Według jego relacji pies był zapchlony, nie miał dostępu do wody. Biegła uznała, że psa należy odebrać. Obecnie jest badany, ma zapewniony dom tymczasowy. Nie oznacza to jednak, że nie wróci do rodziny z Nakła.

Rozmawiałam z Justyną Andrzejewską z Komendy Powiatowej Policji w Nakle. Mieli dwa zgłoszenia w tej sprawie. - Jedno anonimowe, telefoniczne, oraz zgłoszenie od Pogotowia dla Zwierząt. Straż dla Zwierząt nie kontaktowała się z nami w tej sprawie – mówi. Sprawą psa zajmuje się teraz wydział do spraw nieletnich.

Zadzwoniłam do Straży dla Zwierząt. Rozmawiałam z Mateuszem Jandą, który odebrał telefon. Wprawdzie szybko oznajmił, że nie udziela wywiadów telefonicznie i zaprosił do siedziby Straży osobiście, zdążyłam jednak zapytać, dlaczego umieścili link do bloga i wręcz sprowokowali do publicznego linczu dziewczyny. - Aby internauci pomogli nam odszukać sprawcę – nie ukrywał.

Jestem naprawdę wściekła. Bo czy na tym ma polegać interwencja w sprawie zgłoszenia o znęcaniu się nad psem? Na rzuceniu linka do bloga dziewczynki i hasłem: drodzy internauci, pomóżcie nam znaleźć?! Ja nie twierdzę, że polskie organa ścigania są zawsze nieomylne, szybkie i skuteczne. Ale błagam! Od takiej organizacji jak Straż dla Zwierząt wymagam profesjonalnego działania. Bo wrzucić fotkę w internet mógł każdy. A Straż dla Zwierząt mogła realnie interweniować.

Dodam jeszcze, że to ode mnie pan Janda dowiedział się, że pies już został odebrany rodzinie z Nakła. Niedługo po naszej rozmowie ze strony Straży został wykasowany post z linkiem i setkami hejterskich komentarzy – przynajmniej tyle. W sieci nie ma już też bloga nastolatki.
I może machnęłabym na to wszystko ręką. Ale po pierwsze: chodzi tu nie tylko o dręczonego psa, ale też jakby nie patrzeć o dziecko - nastolatkę, której być może też trzeba pomóc. A po drugie, to nie pierwsza sytuacja, kiedy Straż dla Zwierząt „prosi o pomoc internautów”. Jakiś czas zamieściła zdjęcie zabitego psa i blachy z numerem rejestracyjnym samochodu kierowcy z Białegostoku. Jednocześnie zawiadomiła policję – i brawo. Po policja może bez trudu ustalić właściciela auta mając jego numery. Odszukałam to zdjęcie. Pod nim Straż dla Zwierząt w jednym z komentarzy chwali się, że policja skierowała wniosek do sądu przeciwko kierowcy. Zamieszcza też pismo z policji skrupulatnie zamazując w nim dane mężczyzny, w tym... numery rejestracyjne samochodu. Pan Janda twierdzi, że nie zamieścili zdjęcia z oderwaną blachą na stronie, a „jedynie udostępnili”. A ja pytam: po co? Nie wystarczyłoby zawiadomienie policji?

Od pana Jandy usłyszałam, że mam go nie pouczać jak przeprowadza się interwencje. Nie pouczam (nawet bym nie śmiała). Mówię tylko, co o tym myślę.


Katarzyna Świerczyńska
(zdjęcie pochodzi z usuniętego już bloga nastolatki)

Opłatek dla psa? Jak najbardziej!

$
0
0

Czy można dzielić się z psem opłatkiem? Czy może to być opłatek poświęcony? Czy musi mieć inny kolor? O wszystkie wątpliwości zapytałam franciszkanina, ojca Ambrożego Nowaka, proboszcza parafii Matki Bożej Anielskiej na warszawskim Mokotowie.

Byłam z moim psem na spotkaniu opłatkowym w pracy. Każdy, kto składał mi życzenia, dawał też opłatek psu. Prócz jednej osoby, która powiedziała, że nie wolno. Że dla zwierząt jest specjalny opłatek - kolorowy. Czy rzeczywiście ze swoimi zwierzętami powinniśmy dzielić się innym opłatkiem, niż ten, który leży na wigilijnym stole?

Zwyczaj dzielenia się opłatkiem ze zwierzętami nie jest nowy. Zawsze w wieczór wigilijny gospodarz szedł do swojej trzódki i dzielił się ze zwierzętami opłatkiem. Rzeczywiście, w wielu regionach tradycja kazała, aby jednak był inny od tego "ludzkiego". Dlatego zwierzęta dostawały kolorowy. Ten zwyczaj z pewnością przetrwał w wielu miejscach, być może też w starszym pokoleniu. To młodsze, mówimy tu też głównie o miastach - dzieli się ze swoimi zwierzętami tym samym opłatkiem, którym łamie się z najbliższymi. I nie ma w tym nic złego.

Spotkałam się też z postawą, że zwierzętom nie powinno się dawać opłatka poświęconego...

Ale dlaczego? Ja nie widzę żadnych przeszkód. Nie jest to przeciw żadnym zasadom, dogmatom.

Bo tak właściwie, co to oznacza, że opłatek jest poświęcony?

Opłatek jest symbolem chleba, dobra... Jest nawiązaniem do tajemnicy Eucharystii. Poświęcony - to znaczy, że mówi nam o tajemnicy Wcielenia. Proszę pamiętać, że w końcu to zwierzęta były świadkami narodzin Zbawiciela. A potem, kiedy św. Franciszek w XIII wieku organizował pierwszą szopkę, także zaprosił zwierzęta. Tak więc jak najbardziej możemy dzielić się naszym opłatkiem również ze swoimi zwierzętami.

rozm. KŚ, fot. flickr.com/FotoKatolik

Psi grosz - czyli komu dać jeden procent

$
0
0

Jeden procent podatku - to dzięki niemu funkcjonuje wiele organizacji pozarządowych. Jeśli jeszcze nie wybraliście kogo wpisać w swoim rozliczeniu, zapraszam do przeczytania mojej subiektywnej i bardzo psiej (choć nie tylko) listy tych, którym warto pomóc.



PIES SZUKA DOMU. Mnóstwo pomysłów, nietuzinkowe sposoby na promocję adopcji zwierzaków, po prostu widać, że tym ludziom naprawdę się chce i moim zdaniem takim ludziom zawsze warto pomagać. W wakacje, aby zwrócić uwagę na swoich podopiecznych - przeszli 520 km wybrzeżem Bałtyku. To oni wymyślili projekt "Ciężkie granie, aby zwierzętom było lżej", którego efektem było m. in. wydanie rewelacyjnego Kalendarza Rockowego na 2014 rok. No a poza tym to pod ich opieką jest świnka Raćka. Hau! To znaczy - chrum! Więcej o Pomorskiej Fundacji Pies Szuka Domu znajdziecie na ich stronie albo fanpejdżu.
Pomorska Fundacja Pies Szuka Domu zbiera 1% podatku dzięki porozumieniu z Niezależnym Zrzeszeniem Studentów Uniwersytetu Gdańskiego - KRS 0000298475, CEL SZCZEGÓŁOWY : PIES SZUKA DOMU



PIES PRZEWODNIK. Wyszkolenie takiego psa to koszt aż 30 tys. zł. Ale po ukończeniu szkolenia - to on zastępuje oczy niewidomemu człowiekowi. Ostatnio przygotowywałam materiał dla jednego z miesięczników o Fundacji Pies Przewodnik (działa pod skrzydłami Fundacji Vis Maior). Rozmawiałam z osobą, która ma takiego psa. Poruszyły mnie jej historie, te codzienne, kiedy pies odmawiał posłuszeństwa, aby ratować ją z opresji. Mało powiedziane - aby ratować jej życie. Np. wtedy, kiedy zasłonił łapą jej stopy i stanął nieruchomo, a ona kazała mu iść na przód. Jak się okazało - wprost na tory metra. Piękne w tym wszystkim jest jeszcze to, że przecież pies nie jest tu tylko narzędziem, zwykłym zastępstwem dla białej laski. Staje się najlepszym, najwierniejszym przyjacielem swojego człowieka. Więcej o szkoleniu psów przewodników można przeczytać TU.
Aby wesprzeć szkolenie psów przewodników 1% należy wpisać w PIT: KRS: 0000378829



KORABIEWICE. To, co robi Fundacja Viva! w korabiewickim schronisku, to dla mnie mistrzostwo świata. Tu nie trzeba za wiele tłumaczyć - po prostu warto pomagać tym, którzy potrafią zakasać rękawy i ciężko pracować. W schronisku przebywa blisko pół tysiąca różnych zwierząt. Samo ich wykarmienie to koszt 360 tys. rocznie. Do tego cały czas potrzebne są pieniądze na niezbędne remonty, które poprawią komfort życia zwierząt i pracy wolontariuszy. Działania schroniska w Korabiewicach można śledzić na stronie, albo na Facebooku.
Aby pomóc korabiewickim zwierzakom wystarczy w PIT podać numer KRS 0000135274, a w cel szczegółowy wpisać „Korabiewice”.


ANNA MAKOSZ. Nie sposób mówić o niej w oderwaniu od psów. Bo psy to całe jej życie. Anię, albo raczej Makoszkę, jak ją nazywają przyjaciele, znają przede wszystkim ludzie ze środowiska agility, bo jest ona wielokrotną mistrzynią tego sportu. 8 października 2012 roku Ania Makosz uległa tragicznemu wypadkowi - podczas pracy w stajni (Anna pracowała jako konna strażniczka miejska we Wrocławiu) spadła na nią bela siana. Uraz kręgosłupa, paraliż, ciężkie operacje - to wszystko w jednej chwili zupełnie zmieniło jej życie. Teraz Annie potrzebna jest konkretna pomoc - przede wszystkim pieniądze na kosztowną rehabilitację.
Więcej o Ani, można przeczytać na specjalnej stronie, którą założyli jej przyjaciele na Facebooku: 1% dla Makoszki
1% dla Anny Makosz można przekazać za pośrednictwem Fundacji Avalon: KRS 0000270809, MAKOSZ 2214


KOTY MIEJSKIE. Tak, wiem, kot to nie pies. Ale wielu z nas, psiarzy, to także przecież kociarze (piszę to ja, właścicielka dwóch wspaniałych kocich futer), dlatego dla odmiany, na koniec tego zestawienia postanowiłam dodać właśnie warszawski Ośrodek dla Kotów Miejskich Koteria. Co robią na codzień? Przede wszystkim zapobiegają bezdomności poprzez kastracje i sterylizacje żyjących wolno kotów. Tym kotom, które z różnych powodów nie mogą wrócić na ulicę, szukają dobrych domów. Pieniądze przekazane Koterii na pewno zostaną dobrze wykorzystane. Więcej o Koterii można poczytać TU.
Aby przekazać 1% Koterii należy wpisać w odpowiednią rubrykę zaznania podatkowego: KRS 0000286138

Katarzyna Świerczyńska

PS. Macie swoje typy na to, komu przekazać 1 procent podatku? Śmiało piszcie w komentarzach. Pozytywnych inspiracji nigdy za wiele :)

Pies i pięć hotelowych gwiazdek

$
0
0

Wiklinowy kosz wyściełany miękką poduszką, psie menu i petsitter gotów zająć się czworonogiem, kiedy jego opiekun będzie miał ochotę na relaks w spa. Postanowiłam sprawdzić, co oferują psiarzom najbardziej luksusowe hotele i ile taka przyjemność kosztuje.

Korzystam z wyszukiwarki hoteli trivago. Wpisuję miasto, a potem ograniczam wybór - najpierw, że interesują mnie tylko hotele pięciogwiazdkowe. Dopiero potem dodaję dodatkowy filtr: zwierzęta dozwolone. Już na tym etapie widać powtarzającą się zależność. Większość luksusowych hoteli nie akceptuje gości ze zwierzętami. Przykłady? Na 11 warszawskich "pięciogwiazdkowców" z psem można się zatrzymać tylko w dwóch. Na 235 w całych Indiach, psa przyjmie 45. Na 47 paryskich - niespełna połowa. Oczywiście skupiam się tylko na tych psiolubnych.

Na własnym podwórku

Przykładowe psie posłanie z warszawskiego Sofitelu
W Warszawie psa chętnie przyjmie Sofitel Victoria oraz InterContinental. W pierwszym psia doba kosztuje 95 zł, w drugim 77. Obsługa Sofitelu przygotuje czterołapnemu gościowi osobne posłanie - na przykład wiklinowy kosz z poduszką. Jeśli gość sobie życzy - dostanie także miski. Bez problemu będzie mógł też towarzyszyć swojemu opiekunowi podczas posiłków w restauracji - obsługa jednak prosi, aby był wówczas na smyczy i w kagańcu. Takiej możliwości nie ma już w InterContinentalu - tu do restauracji wejdzie jedynie pies przewodnik. Stołeczne hotele przyjazne psom nie mają wprawdzie psiego menu, ale na życzenie gościa zamówią wskazaną karmę i dostarczą do pokoju.

Waga luksusu

A może by tak weekend w Paryżu? Postanawiam wybrać jeden z najdroższych hoteli - Le Bristol Paris. Doba dla dwóch osób kosztuje tu 3655 zł*. Opłata za psa - 50 euro za dobę - wydaje się przy tej kwocie bagatelna. Po zasięgnięciu szczegółowych informacji okazuje się, że nie każdy pies może liczyć na wakacje w tak luksusowym miejscu. W Le Bristol Paris obowiązuje bowiem ograniczenie... wagowe. Mogą tu mieszkać psy nie cięższe niż 10 kg. Plusy? Jeśli już mamy szczęście mieć pieska mieszczącego się w normie, to będziemy mogli z nim wejść wszędzie z wyjątkiem spa.
Paryski hotel nie jest jedyny, który wprowadza ograniczenie wagowe. 10 kilogramów to także maksymalna waga psa, który chce zamieszkać w moskiewskim hotelu Ritz-Carlton (na pocieszenie - tu za pobyt psa się nie płaci). Nieco lepiej jest w sztokholmskim Hiltonie - tu granica jest dużo wyższa i wynosi 75 funtów, czyli ok. 34 kilogramów.
W większości przyjaznych psom hoteli nie ma jednak takich ograniczeń - berliński Radisson Blu zaprasza psy za 30 euro za dobę. "Oczywiście mogą wchodzić do restauracji" - informuje obsługa. Podobnie - gdybyśmy mieli ochotę na noc w jednym z najbardziej luksusowych hoteli we francuskim Cannes - Majestic Cannes Barriere (za pobyt jednej osoby trzeba zapłacić tu co najmniej 631 zł). Pobyt psa kosztuje 50 euro za dobę, może wejść do restauracji - pod warunkiem, że będzie grzeczny i cichy.

Opiekun i karma w menu

Są też hotele, które proponują dodatkowe usługi dla psiarzy. Takim miejscem jest Interalpen - Hotel Tyrol w Austrii położony w Alpach (za dwuosobowy pokój trzeba tu zapłacić 1520 zł). Pobyt psa w tym niezwykle malowniczym miejscu kosztuje 24 euro za dobę. Wprawdzie pies nie ma wstępu ani do hotelowych restauracji ani tym bardziej do spa, ale za 13 euro na godzinę można tu wynająć opiekuna, który zajmie się czworonogiem pod nieobecność właściciela. Dodatkowo każdy gość otrzymuje kartę z psim menu - na życzenie takie jedzenie zostanie podane do pokoju.

Prawdziwa bajka

Magiczna sceneria posiadłości Tree of Life
Na koniec najmilszy akcent. Hotel Tree of Life w Indiach, położony niedaleko głównej drogi z Delhi do Jaipuru. Bajkowe ogrody, niezwykłe przestrzenie, a do mieszkania - 13 luksusowych willi. To jedno z najdroższych miejsc tego typu w regionie. Koszt pobytu: 703 zł za dobę. Wysłałam standardowe pytania o pobyt z psem. W odpowiedzi dostałam opowieść, którą zamieszczam poniżej i zapewnienie, że obsługa hotelu zrobi wszystko, żebyśmy - i ja, i mój pies - czuli się u nich dobrze. I takich hoteli wszystkim psiarzom życzę. A oto, co napisał pracownik hotelu (ta opowieść krąży po sieci i pewnie zna ją wielu psiarzy, ale wspaniale jest ją otrzymać w takich okolicznościach):

"Pewien człowiek napisał do mnie list, planował odwiedzić nas w wakacje. Napisał, że che przyjechać z psem. Pies jest czysty i bardzo dobrze wychowany. Pytał, czy nie będzie to dla nas kłopotem, żeby pies mógł spać z nim w pokoju. Odpisałem mu: Szanowny Panie, pracuję w tym hotelu od wielu lat. W tym czasie żaden pies nie ukradł ręcznika, szlafroka, sztućców czy obrazów ze ścian. Nigdy nie widziałem też pijanego psa wszczynającego awanturę w środku nocy. Nigdy też żaden pies nie uciekł z hotelu nie płacąc rachunku. Dlatego tak - pański pies jest mile widziany w naszym hotelu. I jeśli poręczy także za Pana, Pan też może przyjechać."

*Wszystkie informacje dotyczące cen rezerwacji pochodzą z wyszukiwarki trivago Ceny na dzień 26 lutego 2014 r. Również wyliczenia dotyczące ilości hoteli w poszczególnych miastach pochodzę z tej samej wyszukiwarki.

>>>ZOBACZ TAKŻE:
Z psem w Himalaje
Pies w restauracji - co na to sanepid






AKTUALNOŚCI: Zmiany w regulaminie PKP IC

$
0
0

Korzystne zmiany dla podróżujących z psami wprowadziła spółka PKP Intercity. Chodzi o regulamin internetowej sprzedaży biletów.

Do tej pory podróżujący z psem, którzy kupowali bilet przez internet mieli kłopot. Internetowy formularz nie zawiera bowiem opcji dodania biletu za psa. Oznacza to konieczność dokupienia psiego biletu bądź w kasie (no ale nie po to kupujemy bilet przez internet, żeby stać potem w kolejce do kasy), bądź u konduktora (a to niejednokrotnie oznaczało dodatkowe koszty i tym samym budziło sprzeciw podróżnych).
15 lutego 2014 roku PKP IC wprowadziło w regulaminie internetowej sprzedaży biletów (par.4) szereg zmian, w tym kluczowy zapis: "Podróżny z ważnym biletem internetowym, odbywający przejazd z dzieckiem do lat 4 lub zamierzający przewieźć rzeczy, niemieszczące się nad i pod zajmowanym miejscem, rower lub psa może nabyć w pociągu odpowiedni bilet na przejazd/przewóz, bez uiszczania opłaty za wydanie biletu w pociągu."

Psi bilet w pociągach PKP IC kosztuje 15,20 zł.

Możliwość dodania opłaty za psa już podczas kupowania biletu przez internet posiadają w tej chwili jedynie Przewozy Regionalne.

>>>ZOBACZ TAKŻE
Pies w pociągu - przepisy, cenniki.
Pies i pięć hotelowych gwiazdek

Zdjęcie: PKP IC

Moim zdaniem: Dlaczego biegacze nie lubią psów

$
0
0

Zanim zaczęłam biegać z psem, zanim w ogóle pies pojawił się w moim życiu - biegałam. Na różnych etapach życia mniej lub bardzie intensywnie. I zawsze widok zbliżającego się do mnie psa powodował paraliżujący strach.

Najpierw scenka z dzisiejszego poranka. Piękne słońce, na parkowych alejkach mnóstwo biegaczy i mnóstwo psiarzy. Biegnie pan. Z naprzeciwka idzie inny pan, a jego pies leci jakieś dwadzieścia metrów z przodu, bez smyczy. Pędzi prosto na biegacza. Ten reaguje bardzo nerwowo - krzyczy, wymachuje nogą, żeby kopnąć zwierzę. Pies się wścieka i ujada (unikając skutecznie kopniaków). Właściciel psa: - Niech pan przestanie się ruszać (sic!) i idzie spokojnie! Biegnie pan jak szalony, zamiast przejść spokojnie obok psa, on wtedy też spokojnie pana minie!
Dalszej wymiany zdań nie będę już cytować, ale byłam wściekła tak samo jak biegacz. Przypomniały mi się naraz wszystkie odczucia z dawnych czasów. Kiedy nie miałam zielonego pojęcia o zachowaniach i sygnałach wysyłanych przez psy. Kiedy zamierałam bez ruchu, żeby nie prowokować psa bieganiem, zła, że muszę przerywać trening. Teraz często biegam z psem. Ale dużo treningów robię bez Flicki. I NIENAWIDZĘ sytuacji, kiedy zbliża się do mnie nieznany pies. 

Drodzy Psiarze! Piszę to jako psiara i biegaczka. Nie pozwalajcie swoim psom na to, żeby podbiegały do biegających ludzi. Tylko wy wiecie, że "piesek nic nie zrobi". Nie wymagajcie od biegaczy, żeby zatrzymywali się, zwalniali, przechodzili spokojnie obok psa. Bo w piękny słoneczny dzień to właściwie od razu mogliby sobie darować bieganie, bo co chwilę spotykają ludzi z psami. Poza tym wydaje mi się, że to o czym piszę, to podstawa dobrego wychowania i zasad współdzielenia przestrzeni publicznej. A jeśli kogoś to nie przekonuje - to powiem inaczej. Dobrze, miejcie gdzieś biegaczy (tu można sobie wpisać całą listę innych rzeczowników: rowerzystów, rolkarzy, rodziców z wózkami, biegające dzieci, starsze panie z kijkami...), wariatów, którzy zajmują wam spacerowe ścieżki. Ale zatroszczcie się o swoje czworonogi. Bo nie każdy biegacz w konfrontacji z psem stanie bez ruchu. Biegacz może próbować się bronić - kopnąć psa, potraktować gazem pieprzowym, rzucić kamieniem...

Jakiś czas temu Wojciech Staszewski pisał na swoim blogu o tym, że słyszał o aplikacji na telefon odstraszającej psy. Zrobiło mi się trochę przykro. Jako właścicielce psa (bo jako biegaczka doskonale rozumiem). Zrobiło mi się też trochę wstyd - tak ogólnie, za nas psiarzy. Za to, że ktoś musi wymyślać takie aplikacje, że w ogóle jest konieczność, aby psy odstraszać.


>>>ZOBACZ TAKŻE
Wszystko o bieganiu z psem 


RECENZJA: Rzeczpospolita psia

$
0
0

Bardzo czekałam na tę książkę. Bo to właściwie pierwsze tak szczegółowe spojrzenie na relację człowiek-pies we współczesnej Polsce z punktu widzenia nauk humanistycznych. To nie jest rzecz o psach. To książka o nas, ludziach..

"Pies też człowiek? Relacje psów i ludzi we współczesnej Polsce" pod redakcją Michała Piotra Pręgowskiego i Justyny Włodarczyk dotyka zagadnień, które - odkąd sama mam psa - często mnie nurtują. To rozważania dotyczące zjawisk, pewnych prawidłowości, zachowań ludzi związanych z psami. Tu są one ujęte w naukowe ramy, potwierdzone badaniami i obserwacjami autorów poszczególnych rozdziałów (niech nikogo nie przeraża na wstępie naukowość książki - doskonale się ją czyta). Myślę, że każdy opiekun psa znajdzie tu fragment, który będzie opowieścią o nim samym.

Bardzo ciekawy jest rozdział Agnieszki Orłowskiej traktujący o historii amatorskiego szkolenia psów w Polsce - czyli tak naprawdę o tym, o czym bardzo często, my psiarze, dyskutujemy na forach, portalach społecznościowych, podczas spotkań. Orłowska - która zresztą sama jest szkoleniowcem - pokazuje jak zmieniało się podejście do szkolenia psów, od metod związanych z przemocą do szkolenia pozytywnego. Zwraca przy tym uwagę na to, jak ciężko jest walczyć z wpajaną i obowiązującą przez lata teorią dominacji.
O szkoleniu pisze też Michał P. Pręgowski - zastanawiając się, czy jesteśmy właścicielami czy może raczej opiekunami i przewodnikami swoich psów. Zwraca, moim zdaniem, na kluczową rzecz: w szkoleniu psa, nie chodzi tylko o poprawienie relacji człowiek-pies, szkolenie psa ma także stymulować rozwój człowieka i czynić go lepszą istotą (zachwycam się tym spostrzeżeniem nieustannie!)

Niemniej interesująca jest analiza Agnieszki Włodarczyk, która próbuje odpowiedzieć na pytanie, dlaczego świat sportów kynologicznych (głównie agility) został zdominowany przez kobiety. Wprawdzie Włodarczyk miejscami stawia śmiałe tezy, że kobiety, które mogłyby realizować swoje potrzeby angażując się w struktury władzy demokratycznej, samospełnienia szukają m. in. w "tworzeniu etycznych relacji ze zwierzętami" , niemniej jednak jej praca jest doskonałym przyczynkiem do dyskusji na ten temat. Bo dominacja kobiet w psich sportach jest faktem. Ciekawa jestem, jak ten tekst odbierze męska część czytelników.

O każdym z rozdziałów mogłabym tu pisać, bo każdy czytałam z zainteresowaniem. Agnieszki Wojtków o strachu przed psami, Magdaleny Dąbrowskiej o wystawach psów, Michała P. Pręgowskiego o ostatnich pożegnaniach z psami... Poprzestanę jednak na krótkim podsumowaniu: dla psiarza lektura obowiązkowa.

A ode mnie dodatkowy plus za okładkę ;)



"Pies też człowiek? Relacje psów i ludzi we współczesnej Polsce" red. Michał Piotr Pręgowski i Justyna Włodarczyk, Wydawnictwo Naukowe Katedra, Gdańsk 2014 - książkę można kupić TU.

Katarzyna Świerczyńska

MOIM ZDANIEM: Kolczatki grozy

$
0
0


W moim rodzinnym miasteczku pies pogryzł kobietę. Ba! Rzucił się na nią. I - jak donosi lokalna prasa - gdyby nie pomoc przypadkowego kierowcy i strażników miejskich, pies niechybnie zagryzłby człowieka. Wszyscy dyskutują teraz o strasznym psie, który chciał zamordować. Mało kto zauważa istotny szczegół: zbyt ciasno założona kolczatka.

Najpierw zadzwoniła do mnie wzburzona siostra. Wściekła wręcz. Bo w małym mieście wieści szybko się rozchodzą. Szczególnie takie. Sąsiadka powiedziała siostrze, że po tym, co się stało (a dowiedziała się z "Gazety Gryfińskiej"), boi się psów. I najlepiej, żeby moja siostra od tej pory trzymała swoją sukę krótko. W końcu pies, który pogryzł to owczarek niemiecki, a suka mojej siostry - to mix owczarka właśnie.

Żeby Wam oddać grozę całej sytuacji, zacytuję fragmenty tekstu z "Gazety Gryfińskiej".

"...pochyla się nad zwierzęciem [kobieta], chce poprawić mu obrożę. Nagle pies atakuje, gryzie ją w rękę, potem skacze na ramię po raz drugi i kolejny (...) Na szczęście przejeżdża obok samochód, kierowca (...) wciąga do środka ranną kobietę."

Kierowca wzywa straż miejską i za chwilę na miejscu pojawiają się dwaj funkcjonariusze. Cytatów ciąg dalszy:

"Pies biegał wokół samochodu, w którym znajdowała się poszkodowana - relacjonuje Radosław Kaliński, strażnik miejski. - ...wyglądało to tak, jakby chciał zagryź zaatakowaną kobietę - relacjonuje. Drugi ze strażników (...) udał się po zestaw do łapania psów. Zwierzę jednak nie czekało, nie mogąc dostać się do swojej ofiary zaczęło zmierzać w kierunku placu zabaw, gdzie przebywało wiele rodzin. Na jego drodze stanął Radosław Kaliński."

Dalej jest o tym, jak dzielny strażnik, który "w dłoniach miał tylko pałkę wielofunkcyjną" zajął psa do czasu, kiedy pojawił się drugi strażnik z chwytakiem. Normalnie Hitchcock padłby z wrażenia! Dalej już nuda. Kobieta, która nie jest właścicielką, a jedynie opiekowała się psem, trafiła do szpitala, pies do weterynarza. I dalej jeszcze większa nuda. Idę o zakład, że większość czytelników zakończyła lekturę artykułu właśnie w tym miejscu. Bo pies szczepiony, bo weterynarz mówi, że łagodny i ułożony. Podaje też prawdopodobną przyczynę całej sytuacji:

"...pies miał źle założoną obrożę typu kolczatka. Obroża była zbyt ciasna, może to psa bolało, wokół było gwarno i to mogło wywołać taki atak" - to słowa weterynarza Krzysztofa Dancewicza. Schowane gdzieś na końcu, bo przecież popsułyby ten pełen emocji opis ataku.

Też jestem dziennikarką. Też pracowałam długi czas w mediach lokalnych. Taka historia to - wybaczcie cynizm - doskonały kąsek dla takiej gazety. Coś, co potrafi podnieść sprzedaż numeru. Jest krew, jest ofiara, jest krwiożercza bestia, są zagrożone niewinne dzieci na placu zabaw, są dzielni strażnicy i dzielny przypadkowy kierowca. Czegóż więcej trzeba?

Przeczytałam ten tekst kilka razy. I zadałam sobie pytanie. Jak ja bym to napisała? Zakładając, że w nosie mam jakąś misję dziennikarską, podnoszenie świadomości ludu, itepe, itede. Zakładając, że moim celem jest tylko i wyłącznie podniesienie sprzedaży. I wiecie co? Uważam, że autor tekstu (podpisany rr) - wybaczcie dosadność - spieprzył sprawę na całej linii. Mnie zawsze uczono, że jak piszę tego typu tekst to najważniejsze informacje idą na początek, te najmniej ważne na koniec. Tak, żeby redaktor, który musi skrócić tekst, ciął od końca. Gdyby więc ciął, wyrzuciłby, że pies łagodny, że kolczatka i tak dalej.

No i właśnie. Tu dochodzimy do sedna. Kolczatki. Bólu psa. To moim zdaniem prawdziwy hit tej historii! Ta kolczatka powinna być już w leadzie tekstu. Krzyczeć od początku do czytelnika: Pies chciał zagryźć kobietę, bo ta zadała mu ból kolczatką.

Gdybym chciała jeszcze bardziej tabloidowo? Bardzo proszę, ludzie uwielbiają tanią sensację (200 dodatkowych egzemplarzy w statystykach sprzedażowych jak nic): Kolczatki grozy! Zamienią twojego pupila w potwora. Gryfinianka omal nie straciła życia!

Możecie się pukać w czoło. Ale wiecie co? Być może po takim tekście moja siostra nie dzwoniłaby z wiadomością, że ludzie w Gryfinie boją się teraz psów. Tylko że opiekunowie psów masowo pozbywają się kolczatek.

Katarzyna Świerczyńska

>>>ZOBACZ TAKŻE
Dlaczego biegacze nie lubią psów






RECENZJA: Rozmowy z psem

$
0
0

Zanim napiszę o książce, opowiem o pewnym zdarzeniu. Na początku marca byłam w Krakowie. To był służbowy wyjazd, ale kiedy tylko mogę, na takie wyjazdy zabieram ze sobą Flickę. Szłyśmy przez Planty żwawym marszem, bo po wizycie na jednym z miejscowych wybiegów dla psów, trzeba było już iść na umówione spotkanie. I wtedy właśnie minęłyśmy kobietę w towarzystwie goldenki. Suczki obwąchały się, a pani pochwaliła, że Flicka ładnie chodzi na smyczy. Być może nie zapamiętałabym tego spotkania, ale w tym czasie mijała nas młoda dziewczyna, która z uśmiechem ukłoniła się kobiecie, mówiąc: "Dzień dobry, pani profesor!". Zastanawiałam się, na jakim kierunku owa kobieta wykłada. Pomyślałam też, sądząc po tonie z jakim studentka się z nią witała, że na pewno jest lubiana.

"Tajemnica" pani i goldenki z Krakowa wyjaśniła się, kiedy w moje ręce trafiła książka Jolanty Antas "Rozmowy z psem, czyli komunikacja międzygatunkowa". Jedno spojrzenie na zdjęcie z tyłu okładki i wszystko jasne! To była właśnie Jolanta Antas i jej Fraszka! A prof. dr hab. Jolanta Antas jest kierownikiem Zakładu Teorii Komunikacji na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Przyznam, że książka przeleżała swoje na półce, nim znalazłam czas, żeby ją przeczytać. I kiedy wreszcie zaczęłam - pochłonęła mnie bez reszty. To książka z typu tych, które bardzo lubię czytać - dobrze i lekko napisana opowieść konkretnego człowieka o jego życiu, doświadczeniach, przygodach. W tym przypadku opowieść Jolanty Antas o jej życiu z kolejnymi psami, które są głównymi bohaterami tej książki. To opowieść o tym, jak autorka uczy się psiego języka i jak uczy swoje psy, rozumieć oczekiwania człowieka. To tym samym poradnik, jak takiej międzygatunkowej komunikacji się nauczyć i jakimi zasadami się ona rządzi.

Choć przeczytałam książkę z ogromną przyjemnością, jej część poradnikowa budzi momentami moje wątpliwości i sprzeciw. Nie jestem psim szkoleniowcem. Flicka jest moim pierwszym psem i tak naprawdę cały czas uczę się, jak z psem się obchodzić, jak się z nim porozumiewać. I Jolanta Antas bije mnie w tym doświadczeniu na głowę. Tym bardziej dziwią mnie fragmenty takie, jak np. ten:

A jak nauczyć psa reakcji na komendę "siad"? No, to jest tak łatwe, że może nie warto o tym pisać. Ale na wszelki wypadek napiszę: po prostu mówimy do psa (ale zawsze głosem łagodnym, choć dobitnym) "siad" i przyciskamy mu tyłek ręką do ziemi tak mocno, jak usiądzie.

Bo faktycznie - nauczenie psa siadania jest bajecznie łatwe. Wystarczy unieść dłoń ze smakołykiem nad głowę psa, a on sam, zadzierając łeb, automatycznie usiądzie! Zmuszanie do siadu? Nie pasuje mi to i już. Tak samo jak np. teoria, że zabawy patykiem, albo zabawy w szarpanie są dla psa złe.

Mimo tych zgrzytów - książkę gorąco polecam. Chociażby po to, żeby samemu ocenić zawarte w niej wskazówki. Ale też po to, aby dowiedzieć się, czy Fana Mzuri (wyżeł niemiecki) skosztowała faszerowanych jajek Wisławy Szymborskiej. I przeczytać o tym, jak Chmurka (seter angielski) przynosiła studentom UJ szczęście na egzaminach. Albo dowiedzieć się, czy Fraszka ślini służbową korespondencję swojej opiekunki. Anegdoty i opowiastki z życia są siłą tej książki.

Dla mnie ciekawy jest też rozdział o psich wystawach, na które z Chmurką jeździła autorka. Zupełnie nieznany mi świat hodowców i konkursów piękności psów - i mądre podejście Jolanty Antas do tej pogoni za psimi trofeami.

Ta książka pokazuje też bardzo bliski mi sposób na wspólne życie z psem. Dla mnie jedno z najważniejszych zdań publikacji to wspaniała rada, pod którą podpisuję się obiema rękami (a Flicka przybija łapą):

Staraj się zabierać ze sobą psa zawsze tam, gdzie tylko możesz go ze sobą zabrać.

"Rozmowy z psem, czyli komunikacja międzygatunkowa", Jolanta Antas, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2014.



PS. To post scriptum piszę tydzień po tym, jak opublikowałam recenzję. Przez ten czas sporo rozmawiałam z profesor Jolantą Antas. Rozmawiałyśmy między innymi o wspomnianej nauce siadania. O "nieszczęsnym siadzie" - jak mówi Autorka, bo przyznaje, że to po prostu odprysk starych szkół wychowania psów i że nie powinien taki fragment znaleźć się w książce. Ja swojego zdania nie zmieniam - mimo tych niefortunnych fragmentów, książkę polecam.
Viewing all 79 articles
Browse latest View live