Quantcast
Channel: Podróże z psem
Viewing all 79 articles
Browse latest View live

Pies w toalecie i zakaz, którego nie było

$
0
0

Czy pies może wejść z opiekunem do toalety publicznej? Żaden przepis tego nie zabrania.

31 maja, sobota. Muszę skorzystać z toalety na stacji metra Politechnika. Na szczęście jestem bez Flicki, bo na wejściu wita mnie kartka: "Zakaz wprowadzania psów do toalety publicznej". Jak to? Przecież do tej pory można było! Kilka razy zdarzyło mi się wchodzić do toalety z psem na stacji Kabaty, kiedy wracałam z lasu po spacerze czy treningu. Natychmiast zapytałam państwa pracujących w WC przy Politechnice, skąd nagle ten zakaz:
- No wie pani, taki pies to może nieźle narozrabiać... - odrzekł pan.
- Jak na przykład? - dopytywałam.
- No na przykład może zrobić kupę. I co wtedy?

Uznałam, że nie ma sensu dalej dyskutować. Postanowiłam dociec rzeczywistych przyczyn wprowadzenia zakazu. I wtedy okazało się, że... żadnego zakazu nie ma! Krzysztof Malawko, rzecznik warszawskiego Metra, przepraszając za całą sytuację wyjaśnił szczegółowo jakie są przepisy:

Nie został wprowadzony, a tym samym nie obowiązuje żaden zakaz wprowadzania psów do publicznych toalet na terenie metra. Zgodnie z Regulamin przewozu środkami lokalnego transportu zbiorowego w m.st. Warszawie (Podstawa prawna: Uchwała Nr XLVII/1273/2012  Rady Miasta Stołecznego Warszawy z dnia 22 listopada 2012 r.):
§ 18
1. Dopuszcza się przewożenie w pojazdach oraz wprowadzanie na teren stacji metra: 
1) małych zwierząt domowych, jeżeli nie są uciążliwe dla pasażerów i są umieszczone w odpowiednim dla zwierzęcia koszu, skrzynce, klatce itp., zapewniającym bezpieczeństwo pasażerów i zwierząt;
2) psów, pod warunkiem, że nie zachowują się agresywnie, nie są uciążliwe dla pasażerów oraz mają założony kaganiec i trzymane są na smyczy;
3) psów asystujących, o których mowa w Ustawie o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych pod warunkiem, że mają założoną uprząż.

Mówiąc w skrócie - toalety w metrze, to także teren metra. I obowiązują w nich przepisy zacytowane powyżej.

Skąd więc nieszczęsna karteczka na stacji Politechnika? Prawda okazała się prozaiczna i niestety nie wystawia dobrej opinii psiarzom.

Marika Druzic z Grupy Impel (firma, która obsługuje toalety) napisała:

Zakaz (...) miał związek z nieprzyjemnym zdarzeniem. Jeden z pasażerów przywiązał do armatury umywalki dużego psa, prawdopodobnie rasy bojowej. Zwierzę w oczekiwaniu na swojego właściciela, przebywającego w kabinie, zachowywało się agresywnie, szarpiąc się i warcząc. Spowodowane przez psa zamieszanie wywołało niepokój wśród innych użytkowników toalety publicznej. Pies został czasowo pozostawiony bez opieki, co nie jest zgodne z zasadami bezpieczeństwa. Cała sytuacja spowodowała, że jeden z naszych pracowników przykleił informację o zakazie wprowadzania psów do toalety, aby zapobiec takim przypadkom w przyszłości.

Kartka z zakazem zniknęła. Przykre jest, że pojawiła się z powodu niewłaściwego zachowania opiekuna psa. Powiem wprost. Korzystanie z toalety publicznej samo w sobie raczej do przyjemności nie należy. Tym bardziej, jeśli do środka trzeba wejść z psem. Jeśli się często podróżuje - po prostu wyjścia nie ma. Ale nigdy nawet do głowy nie przyszło mi, żeby uwiązywać Flickę do umywalki czy jakiegokolwiek innego elementu wyposażenia toalety. Po prostu zabieram ją ze sobą do kabiny. Nie jest to ani fajne ani komfortowe (jest dużym psem), ale uważam, że to najrozsądniejsze rozwiązanie.

Dla pewności rozmawiałam jeszcze z Janem Bondarem, rzecznikiem Głównego Inpsektora Sanitarnego. Potwierdził, że żaden przepis nie zabrania psom wstępu na teren publicznej toalety. Jeśli gdzieś jest taki zakaz - to jest to tylko i wyłącznie decyzja właściciela WC.



>>>ZOBACZ TAKŻE
Co ma Sanepid do psa w restauracji



Woda dla czworonożnych przyjaciół

$
0
0

Brawo dla Grupy Lotos! Do końca września na 135 stacjach będzie dostępna miska z wodą dla psa w ramach akcji "Woda dla czworonożnego pasażera". To o 35 więcej stacji, niż w ubiegłym roku.

Miski z wodą znajdują się zawsze od frontu stacji, blisko wejścia do sklepu. Jest specjalnie oznaczona, a pracownicy dbają, aby była zawsze pełna świeżej wody.

Co ważne - można także poprosić o jednorazową miseczkę. Ta sprawdzi się chociażby w przypadku osób, które podróżują z kotami.

Pracownicy Lotos poprzez swoją akcję chcą też zapobiec przypadkom zostawiania zwierząt, chocby na krótko w rozgrzanych samochodach. "Przy okazji postoju na tankowanie lub zakupy, warto psa wyprowadzić na krótki spacer i napoić" - zachęcają.

LOTOS w wyszukiwarce stacji wprowadził specjalne oznaczenie - dzięki temu bez trudu można sprawdzić listę stacji, na których znajdują się psie miski.

MAPKA STACJI LOTOS Z MISKĄ DLA PSA

Miska na stacji LOTOS (www.lotos.pl)
>>>ZOBACZ TAKŻE
Czy można wejść z psem do publicznej toalety
PIES W SAMOCHODZIE - jak nie zabić swojego pupila

Kartka od Watahy

$
0
0

Agi, Przemo i Diuna - dla nich nie ma rzeczy niemożliwych. Najpierw przeszli z psem Himalaje, teraz są w drodze do Mongolii. I nie wiem czy wiecie, ale z tej podróży wysyłają kartki, do każdego, kto zechce mieć taką niezwykłą pamiątkę.

Zrobili już ponad 3 tys. km na rowerach. 20 czerwca dotarli do Czelabińska. Do podnóży Ałtaju droga jeszcze bardzo daleka. To stamtąd, już na własnych nogach i łapach, rozpoczną niezwykły dogtrekking - ponad 1000 km wędrówki. Zamierzają razem z Diuną, wilczakiem czechosłowackim, wejść na najwyższy szczyt Mongolii czyli Chujten (4374 m n.p.m.).

Swoją podróż relacjonują na bieżąco - raz jest pięknie, raz strasznie, ale z każdym dniem bliżej celu. Jeśli ktoś śledzi ich przygody wie, że Diuna przeszła babeszję - to mocno nadwerężyło budżet Watahy. Kartki, które wysyłają z podróży to pamiątka dla tego, kto ją dostanie, a dla Watahy - nieoceniona pomoc. Jak napisał mi Przemek: "Każde wsparcie to jeden dzień dłużej na rowerach." Kartkę z tej niezwykłej podróży można mieć już za 10 zł. 


Ja właśnie zamówiłam swoją. Przyjdzie już na nasz nowy, szczeciński adres :)



>>>Zobacz także

zdjęcia: 3wilki.pl






Nasze podróże: Psia plaża w Międzyzdrojach

$
0
0

Nie będę oszukiwać. Międzyzdroje nie są moim ulubionym kurortem nadmorskim. Ale uwielbiam w tym miejscu jedno - to z Międzyzdrojów można wyruszyć na wspaniały spacer brzegiem morza. Dzikie plaże, mało ludzi. Ludzki i psi raj.

Na całodniową wycieczkę wybrałyśmy się razem z Kamilą, Rastą i Shadowem czyli ekipą z Zapsieni w sieci.
Plan: dojechać do Międzyzdrojów pociągiem, a następnie plażą i lasami dotrzeć piechotą do Świnoujścia.

Do Międzyzdrojów dotarłyśmy przed godz. 11.00. Naszą właściwą nadmorską wędrówkę mogłyśmy rozpocząć na oficjalnej psiej plaży, która znajduje się między wejściami na plażę oznaczonymi jako L i M. 
- Spuszczamy psy? - spytała Kamila.
- No nie wiem... - szybko oceniłam sytuację. Mnóstwo ludzi na kocach. A koce oznaczają potencjalne jedzenie, które można ukraść. Kamila ze śmiechem skwitowała moje wątpliwości:
- W końcu to plaża dla psów!


Flicka aż trzęsła się z radości. Ciągnęła niemiłosiernie, żeby jak najszybciej dostać się do wody. Na plaży było sporo psów. Część siedziała z opiekunami na kocach, część bawiła się w wodzie. Puściłam Flickę...
Trzy dzikie przebieżki wzdłuż morza i sekundy później mój pies pędził plażą z... ukradzioną z najbliższego koca paczką ciastek... 
Ja prawie spaliłam się ze wstydu, a państwo z pechowego koca całą sytuację skwitowali szczerym śmiechem. Nie chcieli nawet przyjąć pieniędzy za ciasteczka. - Też mamy psa! - powiedzieli tylko.

Wiecie co najbardziej kocham w psich plażach? Że w takie miejsca chodzą wspaniali ludzie :)




Postanowiłam jednak nie ryzykować kolejnych złodziejskich wybryków Flicki. Przypięłyśmy psy i ryszyłyśmy w kierunku Świnoujścia. Na końcu psiej plaży zeszłyśmy w las, aby potem znowu wejść już na dziki, nieoznaczony żadnymi literkami brzeg morza. Trochę niewycelowałyśmy i znalazłyśmy się wprost na plaży nudystów. Ale już nie wracałyśmy w las. Maszerowałyśmy brzegiem morza. Kiedy wreszcie dotarłyśmy do kawałka plaży bez opalających się ludzi, bez koców, bez parawanów - puściłyśmy psy. Szał! Szał! Szał! Bieganie, kopanie dziur, aportowanie. Czysta psia radość. 

Zresztą zobaczcie:


Oczywiście nie da się dojść do samego Świnoujścia brzegiem morza. Przeszkodą jest ujście Świny. Dodatkowo trzeba ominąć powstający gazoport. Skręciłysmy jednak w las dużo za wcześnie i tym samym sporo kilometrów nadrobiłyśmy - w sumie wyszło ok. 22. Do przeprawy promowej w Świnoująciu dotałyśmy ok. godz. 17.00, więc już nam nie wystarczyło czasu na to, by jeszcze pójść na tamtejszą psią plażę, którą obie uwielbiamy. Następnym razem!



Autorką fotografii jest Kamila Tatoń (prócz pierwszego). Więcej jej zdjęć wraz z relacją z naszego wypadu znajdziecie u Zapsieni w sieci

>>>ZOBACZ TAKŻE:



MOIM ZDANIEM: Antyporadnik "Przeglądu Sportowego"

$
0
0

Cieszy mnie, jeśli w mediach mówi się i pisze o bieganiu z psem. Pod warunkiem, że nie są to farmazony, jakie zamieścił w swoim internetowym serwisie o bieganiu "Przegląd Sportowy".

Tekst "Chcesz biegać z psem? Więc go do tego przygotuj!" - znajdziecie TU.

Ja już przy drugim zdaniu poczułam, jak podnosi mi się ciśnienie:

"...psa trzeba przeszkolić, inaczej może chodzić własnymi ścieżkami, a przecież zależy nam na tym, aby biegł przy nodze"

Komu niby zależy? Pies może biec przy nodze, może biec za nami, a jeśli ma do tego predyspozycje - może biec przodem i pomagać biegaczowi. To biegacz, który chce zacząć trening ze swoim czworonogiem musi sobie na początku odpowiedzieć na kluczowe pytanie: jak chciałby, aby to bieganie wyglądało i jakie możliwości ma jego pies.

 "Złote" rady o tym, jak uczyć psa chodzenia przy nodze pominę, bo wolę skupić się na tym, co dla mnie istotne: bieganiu. I tu kolejna niespodzianka.

"...do tego będzie potrzebna nieco inna smycz niż zwykła, spacerowa - przede wszystkim dłuższa (minimum 2,5 metra) i amortyzowana, żeby psa i jego właściciela nie męczyły szarpnięcia. Taką smycz zawiązuje się wokół pasa"

Taki właśnie kwiatek! Jakie niby szarpnięcia mają męczyć człowieka i psa, który grzecznie biegnie przy nodze? Bo przecież na tym "nam" zależy. 2,5 metra? Nawet jeśli - jak chce autor tekstu - zawiążemy sobie taką smycz wokół pasa, to kiedy pies biegnie przy nodze, smycz będzie ciągnęła się po ziemi. Dla porównania - ja biegam z Flicką na smyczy półtorametrowej. Flicka biegnie przede mną, ale zdarza się, że jakiś fragment trasy z różnych powodów biegnie przy nodze - muszę wówczas smycz przytrzymywać ręką (a zakłądając, że przewiązanie w pasie zabierze 80 cm smyczy, to i tak zostanie 1,7 m)

Zawiązać smycz wokół pasa? Jeśli zakładamy, że pies może niespodziewanie szarpnąć? Gratuluję pomysłowości i... mocnego kręgosłupa. Ja wcale nie twierdzę, że trzeba mieć specjalistyczny sprzęt do biegania z psem. Prawda jest taka, że można biec nawet ze smyczą flexi trzymaną w ręku. Ale przewiązywanie smyczy podczas biegu z psem wokół pasa może po prostu skończyć się groźną kontuzją. No chyba, że biegamy z yorkiem. Nie bez powodu pasy do biegania z psem, do których podpina się amortyzowane smycze są pasami BIODROWYMI.

Cena profesjonalnej uprzęży... No cóż. Zgadza się, sa takie które kosztują krocie. Gdybym się uparła to znalazłabym jeszcze droższą, niż te wspomniane w tekście 600 zł. Tylko wydaje mi się, że jeśli chcemy zachęcić do uprawiania jakiegoś sportu, warto pokazać bardziej przystępną opcję. Dobrej jakości komplet biegowy - specjalne szelki dla psa, smycz z amortyzatorem i pas biodrowy dla człowieka możemy kupić za nie więcej niż 200 zł.

I na "deser"... ZDJĘCIE. Ratunku! Po prostu. Ten kaganiec to najchętniej założyłabym osobie, która takie zdjęcie wybrała, aby zilustrować materiał. Nie mogę tego przemilczeć, bo okazuje się, że to wcale nie jest taka oczywista sprawa. Kiedy ostatnio w Radiu Szczecin mówiłam o bieganiu z psem, redaktor również zapytał mnie, czy zakładam Flice kaganiec.

NIE. NIE ZAKŁADAM PSU KAGAŃCA NA TRENINGI. Mój pies biega na krótkiej, biegowej smyczy, więc mam go pod kontrolą. Jeśli trzeba (bo np. ktoś biegnący z naprzeciwka wyraźnie sygnalizuje, że obawia się psa), mogę po prostu złapać smycz w rękę i trzymać psa blisko siebie.

Przy okazji, bo to też oczywiste niestety nie jest: nie biegamy z psem w kolczatce, obrożach zaciskowych i półzaciskowych. Można biegać w obroży, ale tylko wówczas, jeśli pies nie ciągnie i biegnie na luźnej smyczy.

No. To tyle. Po prostu musiałam odnieść się do tych głupot.



>>>ZOBACZ TAKŻE"
Wszystko o bieganiu z psem




Canicross - ALFABET

$
0
0

Motyle w brzuchu trzepoczą coraz mocniej, bo już za chwilę rozpoczyna się sezon startowy w psich zaprzegach. Czyli również w canicrossie. Postanowiłam przygotować dla Was małą ściągę - gdzie można wystartować i co trzeba wiedzieć.

To miniprzewodnik dla tych, którzy chcieliby spróbować swoich sił, a nie bardzo wiedzą, gdzie szukać zawodów, a jeśli już znajdą... kompletnie gubią się w gąszczu fachowych określeń, tysiącu regulaminów na stronie Polskiego Związku Sportu Psich Zaprzęgów. Przynajmniej ja tak miałam. Czarna magia. Na szczęście była Paulina, która ze swoimi psami startowała już w zawodach, więc wszystko mi wyjaśniała. I żeby nie było. Pisząc ten tekst, mam w tym bardzo konkretny interes - CHCĘ MIEĆ SIĘ Z KIM ŚCIGAĆ :) W tej chwili wygląda to tak, że canicross jest niezwykle niszową dyscypliną i na niektórych zawodach w kategorii kobiet startuje... jedna zawodniczka. Tak więc czytajcie, trenujcie i do zobaczenia na zawodach!

A jak Aktualne szczepienia
Oczywiście mówimy o szczepieniach psich. Zgodnie z regulaminem pies musi mieć komplet ważnych szczepień. Musi też być odrobaczony. Na każdych zawodach trzeba obowiązkowo przejść kontrolę weterynaryjną, podczas której lekarz ogląda psa i sprawdza książeczkę zdrowia.

B jak bieg
W canicrossie obowiązuje bezwględna zasada: zawodnik biegnie ZA psem. Wyprzedzanie psa, ciągnięcie go, zmuszanie do biegu jest niedozwolone.

C(C) jak Canicross
Wszystkie dyscypliny zaprzęgowe określane są tajemniczymi dla laika skrótami. Nas interesuje wszystko to, co ma symbol CC. Jeśli w opisie zawodów w wymienionych dyscyplinach widzicie CC - dobrze trafiliście! Oczywiście jest podział na kategorie. I tak CCM i CCK to canicross mężczyzn i canicross kobiet. A na przykład CCKJMł - canicros kobiet juniorek młodszych.

D jak Dryland
Angielska nazwa właściwie wszystko wyjaśnia. Ale żeby nie pozostawiać wątpliwości - chodzi o zawody w warunkach bezśnieżnych. Tylko na zawodach drylandowych znajdziecie canicross. W warunkach śnieżnych z psem startuje się na nartach i wówczas jest to skijoring (a więc odrębna dyscyplina).

G jak GO!
Zastanawiacie się jak wygląda start zaprzęgów? Czy psy się nie poplączą, ludzie nie powpadają na siebie... Otóż w psich zaprzęgach rozróżniamy dwa rodzaje startu. Tradycyjny, znany z każdych innych zawodów biegowych, czyli masowy. Oraz drugi, stosowany najczęściej - start pojedynczy. Polega on ta tym, że zawodnicy startują w określonych odstępach czasu. Nie ważne więc kto pierwszy wbiegnie na metę, ale kto uzyska najlepszy czas. Osobiście wolę tę drugą opcję. Start masowy - jakby nie patrzeć, zawsze oznacza większe zamieszanie i konieczność sprawnego "ogarnięcia" siebie i psa na początku wyścigu (a ja w "ogarnianiu" najlepsza nie jestem;))

I jak Informacje
Cóż, z tym bywa różnie. Strony wielu klubów, ale też strona Polskiego Związku Sportu Psich zaprzęgów pozostawiają wiele do życzenia jeśli chodzi o bieżące aktualizowanie informacji. Jeśli upatrzycie sobie jakieś zawody w kalendarium (patrz literka T), to znajdźcie też stronę organizatora na Facebooku - tam zwykle przepływ informacji jest lepszy.

K jak Koszty
Start w zawodach kosztuje. Tak samo jak w każdych (lub prawie każdych) zawodach biegowych. Wpisowe jest różne i waha się od kilkudziesięciu do niespełna 100 zł. Często w cenę wliczony jest także udział w wieczorze maszera (patrz literka W). Nie zapominajcie też, że podczas jednych zawodów startujecie zazwyczaj dwa razy (patrz literka Z). Do kosztów musicie oczywiście doliczyć dojazd na miejsce zawodów no i nocleg. Zwykle organizator podaje namiary na tanie i przyjazne psom miejsca w okolicy.

L jak Liga Zaprzegowa
Liga Zaprzęgowa (LZ) jest dla osób starających się o licencję zawodnika. W praktyce oznacza to, że w Lidze Zaprzęgowej może wystartować każdy amator. Czyli każdy, kto ma ochotę spróbować swoich sił w canicrossie musi sprawdzić, czy na danych zawodach są biegi w ramach LZ. Jeśli tak - może wystartować! Poziom wyżej jest Puchar Polski (PP) - tylko dla zawodników z licencją Polskiego Związku Sportu Psich Zaprzęgów. Nie będę się rozpisywać na temat samych licencji, ścieżki ubiegania się o nie, przywilejów i obowiązków zawodnika licencjonowanego. Jeśli ktoś jest ciekawy - odsyłam do stosownego regulaminu (literka R).

Ł jak Łódź
To miejsce dla mnie ważne, bo to podczas ubiegłorocznych zawodów w Łodzi bez pamięci i od pierwszego wejrzenia (a właściwie pobiegnięcia) zakochałam się w canicrossie. Również w tym roku łódzki Klub Sportowy Alaska, którego mam zaszczyt być od niedawna członkiem, organizuje pierwsze zawody w sezonie. Nie ma tu ani Ligi Zaprzęgowej, ani Pucharu Polski. Wszyscy startują na jednakowych zasadach. Zawody są jednodniowe. Pewnie wytrawni biegacze zaczną się zastanawiać, czy warto jechać do Łodzi po to, żeby przebiec 3 kilometry z psem? Po stokroć tak! Przybywajcie więc tłumnie! :)
Zawody odbędą się 28 września w Lesie Łagiewnickim – szczegóły znajdziecie TU.

N jak Niebieski kwadrat
Na trasie zawodów spotkacie się z oznaczeniami. Najważniejsze znaki to czerwone koło oznaczające zakręt (stawia się je ok. 20 metrów przed zakrętem po tej stronie, w którą należy skręcić), żółty trójkąt, którym może być oznaczony wyjątkowo trudny i niebezpieczny fragment trasy (np. stromy zbieg) i niebieski kwadrat, który informuje zawodnika: biegnij prosto, jesteś na dobrej drodze :)

O jak odległość
Canicross jest dyscypliną sprinterską. Oznacza to, że właściwie nie ma tu żadnej kalkulacji - po prostu: na ile to możliwe trzeba pruć do przodu ile fabryka dała. W praktyce wygląda to oczywiście różnie - wszystko zależy od psa i kondycji człowieka. Generalnie mówiąc o canicrossie mówimy o biegach na dystansach od 1,5 do 10 km.

P jak Pies
Bez psa nie ma canicrossu. To oczywiste. Ale przytoczę tu jeszcze pierwszy punkt na długiej liście "Regulaminu sportowych wyścigów psich zaprzęgów" (patrz literka R): Pies jest najwyższym dobrem we wszystkich dyscyplinach sportu psich zaprzęgów. Zasada jest też taka, że startują psy, które ukończyły rok. Czy są jakieś obostrzenia dotyczące ras? Niech odpowiedzią będzie poniższe zdjęcie, na które trafiłam przeglądając galerie z zawodów w Minikowie :)

źródło zdjęcia

R jak Regulamin
Chodzi o "Regulamin sportowych wyścigów psich zaprzęgów". Lektura obowiązkowa.Właściwie jest w nim zawarte wszystko i chcąc startować w canicrossie warto się z zapoznać z całością, aby potem nie być niczym zaskoczonym czy rozczarowanym, kiedy z powodu jakiegoś niedopatrzenia nie zostaniemy dopuszczeni do startu. Oczywiście przepisy dotyczą wszystkich dyscyplin zaprzęgowych, trzeba więc wyłuskać te, które dotyczą canicrossu: szczgólnie uważnie należy zatem przeczytać podrozdział 3.A (str. 13 dokumentu). Regulamin znajduje się TU.

S jak Stake-out
To specjalnie wyznaczone miejsce, w którym przebywają zawodnicy oraz psy przed i po starcie. To miejsce, w którym można też bezpiecznie zostawić uwiązanego psa. Ja nie zostawiam Flicki, ale trzeba pamiętać, że zawodnik startujący w canicrossie ma jednego psa. Maszerzy, którzy mają wielopsie zaprzęgi - po prostu muszą mieć miejsce, w którym psy będą czekały, jadły, odpoczywały.

T jak Terminy
Aktualnego kalendarza zawodów zawsze szukajcie na głównej stronie mushing.pl
Nie ma tam jednak zawodów łódzkich (patrz literka Ł). Generalnie cały październik i listopad są naszpikowane startami. Każdy znajdzie coś dla siebie. Ja chciałabym zwrócić Waszą szczególną uwagę na zawody na warszawskich Młocinach. To będzie jubileuszowa edycja i organizator zapowiada, że będzie ze wszech miar wyjątkowa. Na Młocinach nie ma Pucharu Polski. Jest jedynie Liga Zaprzęgowa, co oznacza, że może tam wystartować KAŻDY. Wszelkie informacje o zawodach na Młocinach znajdziecie TU.

U jak uprząż
Tu nie ma wielkiej dowolności. Regulamin (patrz literka R) dokładnie wszystko określa - pies musi mieć uprząż, z której się nie wydostanie, biegacz pas, a parę musi łączyć amortyzowana lina, która po rozciągnięciu nie może być dłuższa niż 2,5 metra.

W jak Wieczór Maszera
Kiedyś próbowałam znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego zawody psich zaprzęgów są zwykle dwudniowe (patrz literka Z). I gdzieś przeczytałam jakże oczywistą odpowiedź: "żeby można było zrobić wieczór maszera". Cóż, nie powiem Wam, jak wyglądają te spotkania, bo dotąd nie miałam przyjemności być na żadnym. Mam nadzieję, że w pierwszy weekend października to się zmieni. I że spotkam tam też kogoś z Was ;)

Z jak Zawody
Są zwykle dwudniowe. Start jest wówczas każdego dnia i do ostatecznej klasyfikacji sumuje się wszystkie uzyskane czasy. Poszczególne starty mogą odbywać się na tym samym lub na różnych dystansach (patrz literka O). Canicross jest zawsze jedną z wielu dyscyplin, w których zmagają się psio-ludzkie zespoły.

Jeśli zabrakło Wam czegoś w tym zestawieniu, śmiało piszcie - postaram się uzupełnić.


fot.(1,3): Izabela Gettel

>>>ZOBACZ TAKŻE:
Canicross i moja psiówka wyścigówka

Psi park po wilanowsku

$
0
0

Przez trzy i pół roku całego psiego życia marzyłyśmy o psim wybiegu w Warszawie. I, o ironio, powstał właśnie wtedy, kiedy przeprowadziliśmy się do Szczecina. Śmiesznie być w stolicy w gościach. Ale skoro już byłyśmy - obowiązkowo odwiedziłam z Flicką Dog Park Wilanów.

Nowiuteńki psi plac zabaw mieści się przy skrzyżowaniu ul. Pzyczółkowej i al. Wilanowskiej. Pierwsze i najważniejsze - wspaniale, że takie miejsce powstało. Ogromny szacunek dla firmy Butcher's oraz Dzielnicy Wilanów, które stoją za tą inwestycją.

Na wybiegu byłyśmy z Dorotą i Piggy, sunią w typie JRT - mogłam więc ocenić, jak wybieg sprawdza się w przypadku dużego i małego psa.

A oto moja garść spostrzeżeń.

1. Wielkość. 
Wyobrażałam sobie, że plac jest większy. Flicka kocha ganianki z psami na pełnym rozpędzie - tu nie ma szans na takie szaleństwa. Mimo wszystko - w porównaniu do istniejących psich wybiegów warszawskich, ten jest naprawdę przestronny i duży.

2. Dwie strefy
Małe psy mają na wybiegu osobną strefę. Można do niej wejść bramką ze strefy ogólnej (dla dużych psów) oraz z zewnątrz. Strefa wyposażona jest w odpowiednio mniejszy tor przeszkód (dobra, przyznam się - ponieważ na wybiegu byłyśmy tylko my, Flicka nie omieszkała sprawdzić, czy przeciśnie się przez tunel dla maluszków;)) Podział jest dobrym pomysłem, szczególnie w sytuacji, kiedy na wybiegu jest większy tłok. 

3. Przeszkody
Ładne i kolorowe. Wykonane z metalu i to nie do końca jest dobre w przypadku kładek czy huśtawki. Po prostu psie łapy się na tej powierzchni ślizgają. Flice najbardziej podobały się tunele. Latała po nich nawet bez moich komend. Wspaniale, że hopki mają regulowaną wysokość. Jedyny minus - dla nas stoją one nieco zbyt blisko siebie i Flice trudno było się wyrobić, aby obie pokonać swobodnie jedna po drugiej. Piggy za to śmigała bez problemu. 

4. Kamyki i piach
Piasek wydawał mi się świetnym pomysłem. Problem jednak w tym, że jego warstwa jest niezbyt gruba i psy kopiące natychmiast docierają do izolującej piach od ziemi czarnej folii. Poszarpana folia wyłazi już w paru miejscach spod piasku. Kamyczki na ścieżkach wyglądają ładnie, ale obstawiam, że za parę miesięcy piach i kamyki przemieszają się na dobre.

5. Towarzystwo
W samo południe - kiedy my miałyśmy chwilę, aby tam pobyć - plac świecił pustkami. Oprócz Flicki i Piggy pojawił się na chwilę tylko jeden pies. Jego pan mówił jednak, że w godzinach popołudniowych bywa bardzo tłoczno i w jednym momencie na terenie placu biega nawet po kilkanaście psów (Pan też zwrócił uwagę, że na plac przychodzi mnóstwo... matek z dziećmi - dzieci podobno traktują to miejsce jako nowy, fajny plac, na którym też mogą się pobawić. Cóż, jeśli tak faktycznie jest, to pozostawiam to bez komentarza...) 

6. Dla kogo?
Dla każdego, kto chce na ogrodzonym, bezpiecznym terenie porobić coś fajnego z psem. Moim zdaniem wprost idealny dla mniejszych psiaków, ale gdybym mieszkała w Warszawie, z pewnością byłybyśmy tam stałymi bywalcami. Flicka nie jest psem, którego mogę puścić luzem wszędzie, dlatego dla nas takie miejsca są na wagę złota. Możemy tu bezsmyczowo ćwiczyć skupienie, posłuszeństwo, sztuczki, bawić się na przeszkodach.

7. O czym pamiętać?
Koniecznie trzeba zabrać wodę dla psa. Kiedy my byłyśmy na placu - na śmietniku wisiała reklamówka z papierowymi torebkami na psie odchody, ale myślę, że mimo wszystko warto mieć własne. Ponieważ bramki nie mają śluz, należy uważać, aby przy ich otwieraniu nie wypuścić żadnego psa na zewnątrz.

Polecam Wam jeszcze tekst o Dog Park Wilanów na blogu Pies w Warszawie: TU. Znajdziecie tam też szczegółowe instrukcje czym i jak najlepiej dojechać na róg Wilanowskiej i Przyczółkowej oraz linki do innych relacji.

A to nasza mała impresja filmowa z szaleństw na wybiegu:







Sezon zaprzęgowy zaczął się w Łodzi

$
0
0

Niedzielne zawody były moją i Flicki rocznicą. Rocznicą momentu, w którym ona pokazała, że do takiego biegania jest stworzona, a ja postanowiłam, że mój kolejny biegowy rok podporządkuję przygotowaniom do canicrossowej jesieni.

O tym naszym nagłym zauroczeniu pisałam TU. Dziś czas na pierwsze podsumowanie. Pierwsze, bo w końcu sezon dopiero się zaczął. Na początek musze jeszcze podkreślić jedną rzecz - łódzkie zawody były organizowane przez Klub Sportowy Alaska. NASZ KLUB. Bo od niedawna mamy z Flicką zaszczyt biegać w jego barwach.

W Łodzi wywalczyłyśmy drugie miejsce, ustępując zwyciężczyni - Jolancie Kałat z KSiP Zorza - 3 sekundy. Trzecie miejsce wywalczyła Monika Jakubaszek z Runnerem - oczywiście z KS Alaska.

Jestem zadowolona. Bardzo. Przyznam, że trochę się bałam tych zawodów. Bo jeśli się trąbi wszem i wobec, że trenuje się do canicrossu, że przez to odpuszcza się starty w maratonach i innych fajnych biegach gdzieś po drodze, a bierze udział jedynie w tych, które w jakiś sposób sa pomocne w realizacji celu, że co miesiąc wydaje się pieniądze na plan treningowy, to gdyby coś poszło nie tak - też wypadałoby to otrąbić wszem i wobec.

Trasa w Lesie Łagiewnickim miała 4300. Nasz czas: 17'08.

Trasa była mocno crossowa, a ja kompletnie zawaliłam zbiegi. Szczególnie jeden dłuższy, ostry zbieg. Co tu dużo mówić - spanikowałam i zamiast puścić się na łeb na szyję za Flicką, zaczełam hamować. Kosztowało to i siły, i cenne sekundy. Prawda jest taka, że wolę ostre podbiegi, niż ostre zbiegi. Nie jestem typem kaskadera ;) Te zbiegi to na pewno rzecz, nad którą jeszcze muszę dużo popracować. Przede wszystkim nad tym, co siedzi w głowie.

Ostry podbieg na trasie to była bułka z masłem. Tym bardziej, że Flicka wzorowo mnie na tę górkę wciągnęła.

Właśnie - Flicka. Wspaniale się dziewczynka spisała. Wprawdzie ostatni kilometr już nieco odpuściła, szczególnie jak zrównałyśmy z się z naszą klubową koleżanką Moniką i jej Runnerem (co widać na zdjęciu powyżej) - ale jestem przekonana, że będzie się rozkręcać z zawodów na zawody.

O Flice i tym, jak przygotowywałam psa do sezonu, wkrótce napiszę więcej. Powiem tylko tyle, że bardzo szybko musiałam zweryfikować moje oczekiwania wobec szczegółowo zaplanowanych treningów z psem ;)

A już w piątek jedziemy na zawody w Minikowie, a 11-12 października - ścigamy się na warszawskich Młocinach. Po Łodzi mam ogromny niedosyt - bo wiem, że nie był to bieg na 100 proc. naszych możliwości. Tym bardziej nie mogę doczekać się kolejnych startów.

I po raz kolejny zachęcam Was z całych sił - jeśli biegacie ze swoimi psiakami, choćby rekreacyjnie - startujcie w zawodach. To wspaniała przygoda. W canicrossie może wystartować każdy pies, nie ma tu znaczenia rasa. A na dowód - zdjęcie autorstwa Karoliny Potockiej takiej oto pary. Dla mnie to oni byli bohaterami łódzkich zawodów:


fot. inesSport, K. Potocka

>>>ZOBACZ TAKŻE:
Canicrossowy alfabet - czyli o co w tym wszystkim chodzi
O psich zawodach i ludzkim ściganiu







Zwierzęta, które będą zawsze

$
0
0

Króliczek, kjójinek, Mezenga. Ukochany futrzaczek, który był z nami zbyt krótko. Najwpanialszy królik na świecie. I gdyby nie on, być może nie byłoby teraz z nami Flicki...

Nigdy o nim nie pisałam. Pomyślałam, że teraz jest ku temu okazja, bo pierwsza niedziela października to Dzień Pamięci o Zmarłych Zwierzetach. Święto wymyślił przed laty założyciel cmentarza "Psi Los" w Koniku Nowym, pierwszego takiego miejsca w Polsce.

Zanim jednak o króliczku... Nie jestem zwolenniczką psich cmentarzy. Po prostu. Tak samo jak nie podoba mi się przepis, który zabrania pogrzebania ukochanego zwierzaka w lesie, na polu, na łące. Bo ja tak to sobie wybrażam. Kiedy odszedł Mezenga, pochowaliśmy go w parku niedaleko osiedla. Bez żadnego "pomnika", nawet kamienia. Bez noszenia kwiatów, zniczy. Tylko my wiemy gdzie. I tak jest dobrze.

Kiedy pojawił się Mezenga, mieszkaliśmy na warszawskim Służewie. I w pewien bardzo deszczowy weekend, jakoś na wiosnę, ktoś wyrzucił dwa króliki do klatki stojącej przy Służewskim Domu Kultury. Mezenga miał pecha, bo prawdopodobnie wówczas złamał łapkę. Przez dwa dni twkił więc nieruchomo zalewany przez strugi deszczu. W poniedziałek znaleziony kompletnie poodparzany, zamoknięty, obolały i opuchnięty. Drugi królik miał więcej szczęścia, bo schronił się w niewielkiej budce, która stała w klatce. Szybko też znalazł nowy dom.

Z Mezengą nie bardzo było wiadomo, co zrobić, bo potrzebował opieki weterynarza. W domu kultury zostać nie mógł... Postanowiliśmy więc z Michałem, że weźmiemy go do siebie na chwilkę. Niech wydobrzeje, a my znajdziemy mu dom.

Nazywaliśmy go Kjójinkiem. Czarna, puchata kulka. Nieszkodliwa, z kulawą nóżką. Siedział sobie całymi dniami w klatce, na sianku. Właściwie to komu przeszkadza taki niemrawy króliczek? Po paru dniach Michał stwierdził, że to bez sensu szukać mu domu, bo właściwie to może zostać u nas. I został. Złamana łapka nadzywczaj szybko się "naprawiła" i Mezenga stał się najbardziej rozbrykanym królikiem, jakiego kiedykolwiek widziałam. Królikiem, który ganiał się z kotami, który tylko sobie wiadomymi sposobami właził za nimi na szafki, tapczany, stoły. Królikiem towarzyskim. Kiedy przychodzili goście, witał się pierwszy, a potem leżał na środku podłogi tak, żeby wszyscy mogli na niego patrzeć.

Po którymś z meczów Legii Michał przyszedł do domu z kolegami. Grał wówczas w drużynie czarnoskóry piłkarz Bruno Mezenga. I jeden z kolegów na widok czarnego królika wybiegającego z pokoju wykrzyknął: "Mezenga!"
No i tak zostało :)

Odszedł jesienią. Dokłądnie cztery lata temu. Tego dnia już rano był dziwnie apatyczny. Położyłam się obok niego na podłodze. Powiedziałam mu, że bardzo go kocham. Że jest najwspanialszym Kjójinkiem świata. Kiedy przyszłam z pracy, nie miałam już wątpliwości, że coś jest mocno nie tak. Pognałam do najbliższego weterynarza. Dostał zastrzyki, jakieś lekarstwa. Właściwie nie wiadomo na co, pani weterynarz nie wiedziała, co mu jest... Umarł mi na rękach w gabinecie...

Do dziś na pulpicie komputera mam jako tapetę ostatnie zdjęcie Mezengi. Nieostre, nienajlepsze (zrobione na szybko, kiedy to królik postanowił wykraść z koszyka warzywa właśnie przyniesione z bazarku). Ale to nie jest ważne. Ważne, że Mezenga zawsze gdzieś tam będzie szaloną i puchatą częścią naszego życia.

A krótko po jego odejściu Michał wypowiedział słowa, które kompletnie wywróciły nasze życie do góry nogami:
- A może weźmiemy psa?








Minikowo - zwycięstwo i psi bunt

$
0
0

Zawody psich zaprzęgów w Minikowie organizowane przez Sforę Nakielską za nami. Mnóstwo nowych doświadczeń, świetna atmosfera i pierwsze miejsce w canicrossie kobiet. Wspaniale? Nie do końca... Te zawody były dla mnie niezwykle cenne z jednego powodu: przypomniały mi dosadnie, że canicross to sport, w którym na sukces pracuje zespół. Nie wystarczy, że człowiek wylewa siódme poty na treningach. Jest jeszcze pies. Pies, który może, tak jak zrobiła to Flicka w Minikowie - zbuntować się na trasie.

Zawody według wcześniejszych planów miały wyglądać tak, że pierwszego dnia w canicrossie miał być dystans 5400 m, a drugiego - 2900. Tymczasem, ponieważ sobota była bardzo ciepła - to w sobotę pobiegliśmy krótszy dystans (a długość niedzielnego miała rozstrzygnąć się w zależności od temperatury).

Tuż po starcie. 

Trasa niełatwa - nie można było się nudzić w trakcie biegu. Takie trasy bezlitośnie obnażają braki w komunikacji człowiek-pies, szczególnie kiedy najeżone są licznymi, ostrymi zakrętami, a tak było w Minikowie. Ja na pewno zawaliłam zbieganie z górki. Podobnie jak tydzień wcześniej w Łodzi - na zbiegu odruchowo hamowałam.
Flicka pięknie współpracowała, chociaż w drugiej części dystansu, która w dużej mierze była pod górkę, słońce mocno dało się nam obu we znaki.

Efekt: 2900 pokonane w 12'14.

Oznacza to, że biegłyśmy wolniej, niż tydzień wcześniej w Łodzi. Ale z tego biegu - patrząc przede wszystkim na warunki pogodowe, jestem zadowolona. Ponieważ miałyśmy po pierwszym dniu mocną pierwszą pozycję, na drugi dzień chciałam przede wszystkim powalczyć z własnymi słabościami.

Sobota. Psiaki odpoczywają po pierwszym dniu startów.
Flicka skorzystała z wolnego miejsca na stake-out'cie u Justyny i jej ekipy.
Jak widać, czuła się doskonale w tak doborowym towarzystwie.

W niedzielę powitało nas słońce i bardzo przyjemny chłodek. Było wiadomo, że biegniemy dłuższy dystans. Oznaczało to w praktyce tyle, że trzeba pobiec dwa razy tę samą pętlę. Byłam nastawiona bojowo, żeby poprawić średnią na kilometr, żeby puścić się z górki nie myśląc o tym, że zostawię zęby na pierwszym lepszym kamieniu.

Prawo! 
Pierwsza pętla poszła jak z płatka. Flicka gnała, ja całkiem nieźle poradziłam sobie na zbiegach. Niestety Flicka ma doskonałą pamięć do tras. Gdyby dłuższa trasa po prostu prowadziła innymi ścieżkami - byłby to bieg idealny - nie mam co do tego wątpliwości, bo kondycyjnie czułam się doskonale.
Tymczasem Flicka po pierwszej pętli, mimo mojej komendy "przód!" usilnie próbowała skręcić w prawo, gdzie było odbicie do mety.

"Halo! Coś ci się pomyliło! Kończymy już!" - dawała jasny komunikat.

Efekt był taki, że następne kilkaset metrów robiła wszystko, żeby skręcić w stronę balonów oznaczających metę. Na pierwszym zbiegu, który nieuchronnie oznaczał, że biegniemy w przeciwnym kierunku, niż meta - po prostu stanęła.

Psa nie można zmusić do biegu. Zachęcałam więc Flickę słownie, jak tylko potrafiłam najlepiej. Bezskutecznie. Po chwili zobaczyłam kolegę, którego wyprzedzałyśmy wcześniej. Na widok drugiego psa, Flicka bardzo opornie, bez przekonania - ale ruszyła do przodu. Druga pętla to był bardziej spacer, niż bieg. Chwalenie psa, za każdy krok do przodu. Walka o każde kolejne 100 metrów. Flicka ożywiła się dopiero, kiedy za ostrym podbiegiem skręciłyśmy do mety. Na zasadzie: "Widzisz! Miałam rację! Tu trzeba było biec!".

Kochana psinka. Mam nadzieję, że szybko zapomni o tej nieszczęsnej drugiej pętelce ;)

Efekt: 5400 pokonane w ponad 26 min (nie pamiętam dokładnego wyniku).
Oznacza to, że tym razem bez psa pobiegłabym szybciej.

Dlatego trudno mi do końca cieszyć się z pierwszego miejsca, bo wiem, że drugi dzień był kompletną biegową klapą.

Ale tak jak napisałam na początku - także niezwykle cennym doświadczeniem. Zresztą jak całe zawody.
Wspaniała atmosfera, wspaniali ludzie, cudowne psiaki. Dziękuję wszystkim za te dwa wspólne dni i do zobaczenia na kolejnych zawodach.

Nasza klubowa koleżanka Justyna Gettel z Ziomkiem, Dafne i Syrią
również zajęła pierwsze miejsce w swojej klasie. 
A już w ten weekend jedziemy na warszawskie Młociny. Czeka nas trasa krótka, szybka, szeroka, zupełnie płaska, tylko dwa zakręty.  Jeśli nie będzie psich buntów - będziemy gnać co sił w łapach i nogach :)

Happy dog!
Bardzo dziękuję za zdjęcia:
(1) DARIUSZ STOŃSKI PHOTOGRAPHY
(2), (3), (6) Justyna Gettel
(4) Sfora Nakielska

>>>ZOBACZ TAKŻE:
Canicrossowy alfabet






Biegamy, biegamy, biegamy...

$
0
0

Ostatnie tygodnie były bardzo intensywne. Ciągle w drodze, a jak w nie w drodze, to po prostu trzeba było nadrabiać zaległości w pracy. Działo się dużo - z Flicką wybiegałyśmy dwa pierwsze miejsca, dostałam upragnioną licencję, wzruszyłam się startem psich staruszków i poznałam szczecińskiego maszera i jego dwa psiaki, z którymi teraz trenujemy do Mistrzostw Polski.

Ale po kolei.... Drugi weekend października to zawody psich zaprzęgów na warszawskich Młocinach organizowanych przez Fundację Przyjaźni Ludzi i Zwierząt CZE-NE-KA. Młociny są fajne, jeśli ktoś zaczyna przygodę ze startami - dlatego namawiałam Was do spróbowania swoich sił w canicrossie właśnie tam (poza tym Młociny mają swój specyficzny klimat - urocze jest na przykład to, że zgłoszenie na zawody trzeba wysyłać tradycyjną pocztą;)).
Na Młocinach debiutowali Iwona i Fado z Psich Wędrówek. Co więcej, Iwona biegła nie tylko z psem, ale i z synkiem, który ujrzy świat dopiero za kilka miesięcy. Dlatego - Iwona, dla mnie to Ty jesteś zwyciężczynią biegów na Młocinach!

Odliczanie do startu. 
Wybiegałyśmy z Flicką pierwsze miejsce w Warszawie, jednak ciepła, październikowa pogoda dała się psu we znaki, szczególnie pierwszego dnia. No i jeszcze te amory na trasie - kiedy minęłyśmy Iwonę i Fado, Flicka już niemal do końca obracała łeb sprawdzając, czy przystojniak Fadziasty na pewno za nami biegnie (w efekcie miałyśmy czas niemal o pół minuty gorszy, niż drugiego dnia, kiedy było chłodniej i kiedy startowałyśmy jako pierwsze).

Nasze wyniki (dystans ok. 2600 m):
pierwszy dzień: 10'16
drugi dzień: 9'48

Kolejny weekend to zawody w Raszowej na Opolszczyźnie. Przed wyjazdem dostałam licencję zawodnika Polskiego Związku Sportu Psich Zaprzęgów. Oznacza to, że w Raszowej mogłam wystartować już nie w Lidze Zaprzęgowej (która jest dla wszystkich - po szczegóły odsyłam do CANICROSSOWEGO ALFABETU), a w Pucharze Polski.

Zawody w Raszowej organizował klub Cze-Mi. Trasy płaskie, ale bardzo fajne - sporo zakrętów, piękne tereny wokół stawów. Niestety znowu słońce... Dla ludzi fajnie, dla psów - bardzo źle. Pierwszego dnia miałyśmy z Flicką pierwszy czas w Pucharze Polski (PP). Jeśli jednak wziąć pod uwagę również Ligę Zaprzęgową (LZ) - to miałyśmy drugi czas w canicrossie kobiet za rewelacyjną wprost Czeszką Kateriną Bluchovą. Byłyśmy za to o dwie sekundy lepsze od startującej w LZ kolejnej zawodniczki z Czech.
Drugiego dnia czekał nas dłuższy dystans, ale start miał być masowy - w canicrossie były więc dwa biegi: wspólny kobiet i mężczyzn w PP, oraz wspólny kobiet i mężczyzn w LZ.

Masowy start canicrossu.
Cieszyłam się, bo biegłyśmy razem ze świetnymi chłopakami z UKS "Sokolik". To dawało szansę, że Flicka pięknie się rozpędzi w pogoni za nimi. I tak było - ale mniej więcej do trzeciego kilometra. Jednak kiedy za kolejnym z zakrętów straciła "Sokolików" z oczu, z psiego galopu przeszła w kłus i myślała tylko o tym, jak skręcić do stawu, który musiałyśmy obiec. Po raz kolejny zwyciężyła słoneczna pogoda, mimo że przed startem schłodziłam Flickę, zanurzając ją całą w wodzie. To przełożyło się na nasz czas - ostatni kilometr to bardziej trucht, niż bieg (to co nadrobiłyśmy na początku, straciłyśmy właśnie na końcówce). Czeszka z LZ, od której pierwszego dnia byłyśmy dwie sekundy szybsze, drugiego dnia zrobiła czas lepszy niemal o minutę. Utrzymałyśmy za to pierwsze miejsce w PP.

Nasze wyniki:
3400 m (pierwszy dzień) - 13'54
4100 m (drugi dzień) - 16'48

W Raszowej po raz pierwszy zobaczyłam start klasy Happy Dog. To start dla psich staruszków - psów, które ze względu na swój wiek, nie mogą już biegać jak dawniej. Happy Dog to swoisty hołd i podziękowanie dla nich. Ruszyły wszystkie razem, zarówno te ciągnące wózki, jak i biegnące przed hulajnogą czy rowerem, oraz te startujące w canicrossie - niesamowity i wruszający widok! (niektóre psiaki wcale nie biegły wolniej od swoich młodszych kolegów). Na koniec wszystkie dostały dyplomy za zajęcie pierwszego miejsca.

Start klasy Happy Dog. Najstarszy psiak, który pobiegł, ma 15 lat.

No i wreszcie najważniejsze! Przed Raszową okazało się, że w Szczecinie jest ktoś, kto również trenuje psie zaprzęgi! To Andrzej Szach z klubu Cze-Mi, który startuje na hulajnodze lub wózku (zaczynał od bikejoringu) i ma dwa świetne psiaki - 12-letniego wyżła Cypa, i pięcioletniego greystera Baka. Do Raszowej pojechaliśmy więc razem.

Co więcej - mamy za sobą już pierwszy wspólny szczeciński trening. To było najlepsze nasze bieganie w tym sezonie!

Teraz szukujemy się do startu w Mistrzostwach Polski - 8-9 listopada w Witowie k. Piątku. Szczękam zębami z zimna i jednocześnie cieszę się, że wreszcie temperatura jest idealna dla Flicki. Jak dla mnie w Witowie może być nawet poniżej zera.

Co tu dużo mówić - marzę o podium na Mistrzostwach Polski, ale łatwo nie będzie. Nasze rywalki to świetne biegaczki ze wspaniałymi psiakami. Trzymajcie więc za nas kciuki i łapy - my na pewno damy z siebie wszystko!

Zdjęcia: G. Kita. Waśkowski Team, M. Ros.

>>>ZOBACZ TAKŻE
Minikowo - zwycięstwo i psi bunt
Bieganie z psem - jak to się robi








Jak to na Mistrzostwach było...

$
0
0

Czwarte miejsce na Mistrzostwach Polski Psich Zaprzęgów w canicrossie kobiet. Dałyśmy z Flicką z siebie wszystko. Do brązu zabrakło 11 sekund. I dużo, i mało...

8-9 listopada, Witów w gminie Piątek. Mistrzostwa Polski Psich Zaprzęgów w warunkach bezśnieżnych. To był nasz najważniejszy start zaplanowany na ten sezon. Wszystkie inne były po to, żeby się przygotować - a przede wszystkim zdobyć licencję zawodnika Polskiego Związku Sportu Psich Zaprzęgów i jeszcze przed Mistrzostwami Polski (MP) wystartować w jednych zawodach w ramach Pucharu Polski (PP jest tylko dla zawodników z licencją). To wymogi, które narzuca regulamin - bez ich spełnienia nie można wystartować na MP.

Formalności udało się załatwić. Do Witowa jechałam walczyć o miejsce na podium. Zawody były tradycyjnie dwudniowe - dystans dla canicrossu 4300 m.

I w sobotę i w niedzielę start był masowy. Dużo szybsze od nas Weronika Jurek z UKS "Sokolik" i Joanna Kubiczek z KSPZ "Grey" szybko zyskały przewagę. Wiedziałam, że mogę walczyć jedynie o brąz. Flicka w sobotę biegła niezbyt dobrze, szczególnie w drugiej części dystansu. Była rozkojarzona, oglądała się za siebie (ach, ten przystojniak Runner ;)). Jolanta Kałat z KSiP "Zorza" deptała nam po piętach. Tuż za nami biegła też nasza klubowa koleżanka z KS "Alaska" - Monika Jakubaszek z Runnerem. Dosłownie na ostatnich metrach Jola Kałat wyprzedziła nas o półtorej sekundy.

Start masowy canicrossu kobiet.

Wiedziałam, że drugiego dnia muszę zrobić wszystko, żeby Joli uciec, bo w bezpośredniej walce na ostatnich metrach Flicka nie ma żadnych szans z silnym i szybkim eurodogiem. Nie udało się i czekała nas powtórka z soboty. Kilkadziesiąt metrów przed metą Jola włączyła psie turbodoładowanie i przekroczyła metę jako trzecia za Joanną Kubiczek i bezkonkurencyjną Weroniką Jurek. W sumie - łącząc czasy pierwszego i drugiego dnia, Jola wyprzedziła nas o 11 sekund. Monika z Runnerem była piąta.

W niedzielę Flicka biegła świetnie. Praktycznie całą trasę dobrze pracowała. Trasa była malownicza, ale biegowo niełatwa - kilka odcinków po grząskim piachu albo po śliskim błocie dało w kość. Na mecie miałam jednak poczucie, że pobiegłyśmy na maksimum naszych możliwości - i to jest najważniejsze.

Owszem, mogłabym zastanawiać się, jakby to było, gdyby przynajmniej jednego dnia start nie był masowy - a co minutę. Żeby każda z nas biegła "na własny rachunek", bez bezpośredniej rywalizacji na finiszu. Takie gdybanie jednak nie ma sensu. Dziewczyny po prostu były lepsze. Za to Flicka była pierwszym północniakiem na mecie :) Mistrzyni i pozostałe medalistki biegły z wyścigowymi kłapouchami.

Przy okazji gratuluję zawodnikom z KS "Alaska", którzy na MP stanęli na podium: Łukaszowi Rakowskiemu i Bartkowi Sobeckiemu, którzy zajęli w canicrossie kolejno drugie i trzecie miejsce, oraz Milenie Jezierskiej, która zdobyła brąz w bikejoringu. Męska sztafeta canicrossowa Alaski (Bartek, Mariusz Kostrzewa i Łukasz) również wywalczyła brąz.

Justyna Gettel i jej czteropsi rydwan z Ziomkiem na czele.
Podziwiam wszystkich, którzy startują na jakichkolwiek "urządzeniach kołowych".
Ja bym taki start zapewne zakończyła na pierwszym drzewie ;)
Podsumowując Mistrzostwa Polski muszę bardzo podziękować kilku osobom:
Po pierwsze Michałowi - za wielką cierpliwość (i specyficzne, bardzo Michałowe wsparcie;)), Gosi Em - za to, że zrywała się bladym świtem, żeby pomóc mi w treningach, Gosi i Sybi - za wspólne bieganie po gryfińskich ścieżkach, Andrzejowi Szachowi z Cypem i Bakiem - za rewelacyjne treningi przed Mistrzostwami no i wspólną podróż, Justynie i Konradowi - za królewskie spanie w busie, całej ekipie z KS "Alaska" - bo fajnie być częścią drużyny, trenerowi Kamilowi Krauze z Kancelarii Sportowej Staszewscy - bo to jemu zawdzięczam ogromny postęp w wynikach biegowych w ciągu zaledwie jednego roku. Dziękuję też tym wszystkim, którzy trzymali za mnie kciuki :) Bez Was wszystkich nie byłoby to możliwe.

A teraz czas na odpoczynek (dużo odpoczynku!), podsumowania i plany na następny rok.

A poniżej filmowe wspomnienie zawodów autorstwa Krzysztofa Janowskiego (Filozofa). Start canicrossu kobiet zaczyna się od 8 minuty, a dalej widok z kamerki, z którą biegła Monika Jakubaszek (ale jeśli chcecie zobaczyć starty wielopsich zaprzęgów, koniecznie obejrzyjcie film od początku).

Zdjęcia: Piotr Stryjecki, Sleddog Sport Photography (Anna Kawala)










Zabawa w sport

$
0
0

To nietypowy wpis, bo nie będzie tu nic o psie. Rzecz jest o byciu sportowcem amatorem. Moją dyscypliną jest canicross, czyli bieg z psem, ale myślę, że w to miejsce można wstawić każdy inny sport.

Pamiętacie swoje marzenia z dzieciństwa o tym, kim chcielibyście być? Ja miałam długą listę, zmieniającą się w zależności od wieku, aktualnych fascynacji i innych okoliczności: baletnica (sic!), dziennikarka, nauczycielka, malarka, lekarka (chirurgia lub medycyna sądowa) no i oczywiście sportsmenka (taka, która biega - innych dyscyplin pod uwagę nie brałam;)). Myślę sobie, że jestem wielką szczęściarą, że wykonuję zawód z tej listy marzeń. A w tym roku poniekąd spełniłam jeszcze jedno marzenie i zostałam sportowcem.

Oczywiście nie zawodowym. Amatorem pełną gębą. Takim, któremu nikt za bieganie płaci, co więcej - który sam fortunę na swoje "bycie sportowcem" wydaje. I co ważniejsze - który musi godzić swoją pasję z obowiązkami.

Kiedy ponad rok temu jak grom z jasnego nieba spadł na mnie zachwyt canicrossem, miałam jeden cel: zdobyć licencję zawodnika Polskiego Związku Psich Zaprzęgów i walczyć o medal Mistrzostw Polski. Do medalu zabrakło 11 sekund, ale nie o tym ten wpis. To wpis o cenie, jaką płaci amator za spełnianie marzeń. O tym, że czasem trzeba stanąć na głowie, żeby pogodzić wszystko. I że nie zawsze się udaje.

Jesień miała być podporządkowana startom, miałam mieć odłożone pieniądze, żeby martwić się tylko o treningi, wyjazdy, żeby w tym czasie rzeczywiście mniej pracować. Tak miało być...

Życie i jego scenariusze są jednak bezlitosne i nieprzewidywalne. Wiosna - decyzja o przeprowadzce, lipiec - przeprowadzka z Warszawy do Szczecina i kuriozalna sytuacja, której efekt był taki, że do października musieliśmy płacić również za mieszkanie warszawskie. Totalna katastrofa dla domowego budżetu.

Co to ma do biegania? Na przykład to, że dzień po tym, jak się dowiedziałam - że jest jak jest, wystartowałam w kolejnym cyklu Pucharu Maratonu Warszawskiego (15 km). Po raz pierwszy w życiu naprawdę chciałam zejść z trasy. Czułam się psychicznie tak zdruzgotana, że dosłownie nie byłam w stanie biec. Dobiegłam, doczłapałam do mety i było to moje maleńkie zwycięstwo tamtego dnia.

Kolejne miesiące to była walka o to, żeby zapłacić wszystkie rachunki i jeszcze jakoś przeżyć. Przyjemności ograniczone do minimum, zero wakacji. Ciężko w tym wszystkim było o motywację. W czasie, kiedy powinnam najbardziej przykładać się do treningów, byłam w kompletnym dołku. Dobrze, że Kamil, mój wspaniały trener, kazał mi pobiec w sierpniu jakąś dyszkę na zawodach. Zrobiłam życiówkę i to pozwoliło mi uwierzyć, że nie jest tak bardzo źle, jak mi się wydaje.

Prawdziwe schody zaczęły się jesienią. Treningi, praca, brak pieniędzy (bo wszystko idzie na rachunki i opłaty). A żeby zdobyć upragnioną licencję, nie mogłam opuścić żadnych zawodów (aby ubiegać się o licencję zawodnika PZSPZ trzeba zaliczyć określoną liczbę startów). Oznaczało to wyjazdy praktycznie co tydzień. Mimo wszystko starałam się myśleć pozytywnie...

Psi entuzjazm potrafi wynagrodzić wszystko :)
Kiedy uzbierałam wymaganą liczbę startów, w ciągu tygodnia musiałam załatwić formalności i zrobić badania. Umówione EKG uratował tata, który pożyczył mi pieniądze na lekarza. Wszystko się udało, na styk. Bardziej na styk już chyba nie można było.

Zawody zaprzęgowe są w większości dwudniowe. W praktyce oznacza to wyjazd w piątek rano, powrót w niedzielę w nocy. Zostają cztery dni tygodnia: na pracę, treningi, odpoczynek. Czasu wystarczało na pracę i na część treningów.

Efekt? Noc z czwartku na piątek przed Pucharem Polski w Raszowej i noc z czwartku na piątek przed wyjazdem na Mistrzostwa Polski do Witowa były nieprzespane. W ogóle nie położyłam się spać. Po to, żeby zrobić przed wyjazdem całą pracę.

Jestem osobą, która dużo śpi. Ja nawet w Sylwestra nie zarywam nocy. To chyba były pierwsze w moim życiu zupełnie nieprzespane noce. Gdyby ktoś mi powiedział rok temu, że zrobię coś takiego na dzień przed najważniejszym startem, popukałabym się w czoło. W zeszłym roku takim startem był Maraton Warszawski. Tydzień przed biegiem to było wręcz celebrowanie przygotowań - analizowanie w głowie każdego kilometra trasy, scenariusze na możliwe kryzysy, pozytywne nakręcanie się na bieg, a przede wszystkim - dobre, zdrowe jedzenie i duuuużo snu. Tu - po prostu nie było na to czasu. Na myślenie, na spanie, na zastanawianie się nad wszystkim.

Do tego półtora tygodnia przed Witowem skręciłam na treningu kostkę. Choć wyglądało to źle, rewelacyjna fizjoterapeutka doprowadziła nogę do porządku (to nie tylko dodatkowe wydatki, ale też cenny czas). Mimo wszystko do Witowa jechałam w bojowym nastroju, z wiarą, że jestem w świetnej formie, z nastawieniem, że dam z siebie wszystko. Inaczej nie miałoby to sensu.

Właściwie to nie wiem, jak to wszystko przeżyłam :) Ale kiedy po starcie w Witowie okazało się, że muszę w tygodniu pojechać służbowo do Katowic, uznałam, że swój ostatni start zaplanowany na ten sezon, takie zawody na deser - Międzynarodowe Wyścigi Psich Zaprzęgów w Mikołowie - odpuszczę. Że Mikołów będzie za rok, a teraz muszę po prostu odpocząć. Mieć pierwszą wolną sobotę i pierwszą wolną niedzielę od miesięcy.

I nawet nie było mi jakoś szczególnie przykro, kiedy w piątek w Katowicach na dworcu słyszałam zapowiedzi pociągów jadących przez Mikołów. Cieszyłam się, że wieczorem będę w domu i wreszcie odpocznę.

Odpoczywam. Śpię do 7.00, albo nawet do 8.00 (Boże, jaki luksus!), nie nastawiam żadnego budzika. Pracy dalej jest dużo, ale wreszcie jest czas na odpoczynek. Na przemyślenia, na podsumowania. Na snucie planów na kolejny rok. Wiem jedno: chcę powtórzyć canicrossową jesień. Ale już na spokojnie, normalnie, bez żadnych beznadziejnych niespodzianek od życia. I bez konieczności bycia na każdych zawodach (bo licencję już mam). Cel sportowy też jest. Właściwie to się nie zmienił: medal Mistrzostw Polski w canicrossie kobiet :)

Odpoczywamy....


zdjęcia: Karolina Potocka, Justyna Gettel, Dogografia

>>>ZOBACZ TAKŻE:
Canicrossowy alfabet












Czy husky może mieszkać w bloku?

$
0
0

Stereotypy, stereotypy... Dziś będzie o nich. Amstaff to pies dla dresiarza, border rodzi się z zaprogramowanym w mózgu zestawem sztuczek, bulterier to morderca, a labrador miłość do dzieci ma w genach. A husky?

Husky powinien mieszkać na Alasce. Ewentualnie na Syberii (w końcu jest syberyjski). Powienien spać na śniegu. Biegać 10 km dziennie (absolutne minimum). Mieć oczy niebieskie. Ewentualnie dwa różne. Taki z brązowymi to podróba. Husky w bloku jest nieszczęśliwy. Nieszczęśliwy jest też latem. W ogóle Polska to nie kraj dla takiego psa. 

To wszystko rzeczy, które odkąd mam Flickę, słyszę od innych. Czasem ktoś, kto chce mieć haszczaka pisze do mnie i pyta: czy husky może mieszkać w bloku?

Otóż może. Husky to pies, który doskonale potrafi przystosować się do warunków w jakich przyszło mu bytować i wycisnąć dla siebie, wszystko co najlepsze. Husky "blokowy" uwielbia wylegiwać się w łóżku. Najlepiej w pościeli, najlepiej na poduszcze, najlepiej rozłożony w poprzek, tak żeby przypadkiem jakiś człowiek nie przeszkodził w tej sielance (jeśli człowiek próbuje, husky uparcie udaje, że śpi snem kamiennym i że właściwie to przyrósł do łóżka).



Blok dla haszczaka to doskonała opcja. Wiecie dlaczego? Bo północniaki nie znoszą nudy. "Blokowy" opiekun huskiego musi się więc trochę nagimnastykować. Wymyślić fajny spacer. Zabrać psa na trening. Zaskoczyć czymś nowym. 

A co z upalnym latem? Powiem tak. Czy znacie psy, które świetnie czują się w temperaturze ponad 30 stopni? Bo ja nie. Męczymy się wtedy wszyscy. I ludzie (poza tymi dziwakami, którzy kochają tropiki - zupełnie tego nie rozumiem;)), i psy. Rasa nie ma znaczenia. Haszczkowe spacery odbywają się wówczas wczesnym rankiem i wieczorami. Jeśli upał naprawdę doskwiera, husky gotów jest zrezygnować z miękkiego łóżka, na rzecz twardej, ale zimnej podłogi. Ja też. 

Tymczasem właściciele północniaków nie raz słyszą przepełnione litością komentarze:
- O, biedny piesek, na Alaskę by pewnie chciał...
Znajoma powiedziała mi, że na taki tekst ma jedną odpowiedź:
- Tak, tak. Właśnie idziemy.



Na szczęście jest coraz zimniej. Na spacerach skuleni z zimna ludzie zazdroszczą psu: - O, ty sie pewnie cieszysz z takiej pogody.
Pewnie, że się cieszy. Ja też. Poproszę tylko jeszcze o metr śniegu w Szczecinie. Niech leży do marca. Przez te parę miesięcy Flicka będzie typowym, najprawdziwszym haszczakiem. Muszę tylko cieplejszą kołdrę wyciągnąć.







PREZENTY DLA PSIARZA: Drobiazg, a cieszy!

$
0
0

Grudzień to czas prezentów. Co kupić psiarzowi? Specjalnie dla Was, a raczej dla Waszych Mikołajów, powstał cykl "Prezenty dla psiarza". Dziś część pierwsza: prezenty do 50 zł.



Otwierasz konserwę, a psie kłaki już tam są. To po prostu standard w życiu psiarza. Kawa z psimi kłakami? Bez niej nie sposób dobrze rozpocząć dnia. Kubek od Pik-Pik, cena: 26 zł.



Dla wielbicielek psów i pierścionków. Ceramiczny psiak przechowa skarby na nosie i ogonie. Rzeźba od Ceramy, cena: 50 zł.



Są rzeczy ważne i najważniejsze. Nim rozsiądziesz się wygodnie na kanapie i otworzysz piwo - otwieracz bezlitośnie przypomni: najpierw psi spacer! Otwieracz od Poziomkarni, cena: 18 zł.



Jak szaleć to szaleć. Manicure psiary musi być psi. Przydadzą się do tego naklejki na paznokcie - dostępne aż w 35 kolorach. Naklejki od Psia Krew!, cena: 8 zł.




Coś dla psiarzy zaczytanych. Bo kiedy trzeba odłożyć książkę, żeby zająć się psem, zakładka jest po prostu niezbędna. Zakładka od Pracowni Miedzi, cena. 36 zł.



Dla psiarza-gadżeciarza. Fajna, zabawna i prosta grafika. Taka naklejka sprawi, że wypasiony laptop będzie jeszcze bardziej wyP(a)SIony. Naklejka od Whatewa, cena: 15 zł.

7. MYDŁO Z PSIĄ ŁAPĄ



Rzucanie piłką, spacery po błotnistych łąkach - nie tylko pies wymaga mycia po takich wyprawach. Dlatego psiarzowi przyda się dobre mydło glicerynowe - ręcznie robione, z psim motywem, w wielu kolorach do wyboru. Robione na zamówienie mydełko z psią łapką od Mydło i Spółka, cena: 20 zł.

Aby wejść na strony sklepów - wystarczy kliknąć w nazwę poszczególnych prezentów.

PROJEKT PREZENT

$
0
0


Maniek i Nóżkin. Pies i kot. To do nich wyślę świąteczną paczkę. A właściwie do ich opiekunki, Magdy Łazarskiej. To przede wszystkim jej chcę pomóc. I jeśli Ty, drogi Czytelniku, zechcesz dorzucić coś od siebie do prezentu, będę ogromnie wdzięczna.

PROJEKT PREZENT urodził się w głowach psich blogerów. To taka zwierzolubna odmiana Szlachetnej Paczki. Każdy z nas wybrał psa, któremu chce pomóc i do niego wyśle paczkę z prezentami.



Wybrany psiak miał w jakiś sposób pasować do profilu bloga. Czy Maniek pasuje? To tak naprawdę nie jest istotne. Wybrałam Mańka ze względu na Magdę. Dziewczynę z Wrocławia, którą być może niektórzy z Was znają z zawodów dogtrekkingowych, na których bywa z niepełnosprawną Kraksą i chihuahuą Żubrem. 
Magda to jedna z tych osób, które pomagają zwierzakom bez względu na wszystko. Często wbrew zdrowemu rozsądkowi - bierze te psy i koty, które inni po prostu spisaliby na straty. Dlatego chcę zrobić paczkę psiakowi, którym tymczasowo się opiekuje. I tym samym choć trochę odciążyć Magdę, która obecnie znalazła się w niezwykle trudnej sytuacji finansowej.


Maniuś to niewielki psiak o smutnej przeszłości. Był maltretowany przez właściciela, a następnie został pogryziony w schronisku. Teraz jest bezpieczny w domu tymczasowym u Magdy czekając na swojego człowieka. 
Maniek pięknie chodzi bez smyczy, spokojnie podróżuje samochodem, bez problemu dogaduje się z psami i kotami. 

Co Maniek chciałby od Mikołaja? Na pewno karmę - uwielbia mokrą, więc ucieszy się z dobrych puszek albo saszetek. Kocha gryzaki i zabawki, które może sobie skubać. 

Z Magdowych zwierzaków urzekł mnie jeszcze Nóżkin. Popsuty kotek - jak mówi o nim Magda. Kot, który ma wadę tylnych łapek. Największym problemem Nóżkina jest to, że nie załatwia się samodzielnie - to nie pomaga mu w znalezieniu domu. Dlatego jeśli ktoś z Was ma ochotę dorzucić coś kociego do paczki - byłoby wspaniale (mam nadzieję, że wielu z Was, podobnie jak my,  ma w domu nie tylko psiaka, ale też kota - my mamy dwa;))



Nóżkinowi bardzo by sie przydał transporterek. Potrzebny jest również żwirek.

Ale tak, jak już wspomniałam, to nie jedyne zwierzęta, które Magda ma pod opieką. W tej chwili ma chociażby Kirę, psinkę staruszkę, która musi jeść specjalną karmę - można ją kupić TU. Potrzebny jest też Royal Canin Rinal dla psów. 

Wszystkim zwierzakom przydadzą się również krople i obróżki przeciwpchelne.

JEŚLI KTOKOLWIEK Z WAS MA OCHOTĘ DORZUCIĆ COŚ DO PACZKI DLA MAŃKA I NÓŻKINA - piszcie: katarzynahenryka@gmail.com

DARY ZBIERAM DO 15 GRUDNIA

POMOŻECIE?

BARDZO PROSIMY :)




A jeśli, Drogi Czytelniku, również jesteś psim blogerem, możesz także wybrać "swojego" psa i dołączyć do akcji.

Oto zasady:
1. Wybieramy bezdomnego psiaka przebywającego pod opieką Fundacji/hoteliku/domu tymczasowego (chcemy mieć pewność, że paczka dotrze bezpośrednio do psiaka).
2. Bloger wybiera futro, które najbardziej oddaje tematykę bloga.
3. Zbiórka jest dobrowolna. Bloger nie czerpie z tego tytułu żadnych korzyści materialnych.
4. Termin zbiórki darów: do 15.12.2014.
Prezent wysyłamy do opiekuna psa na własny koszt w ciągu 3 dni od skompletowania (blogerze, zrób, proszę, zdjęcie ofiarowanych darów i umieść je na fanpejdżu bądź swojej stronie).
5. Zbieramy (nowe bądź w bardzo dobrym stanie): karmę, miski, zabawki, legowiska, preparaty odrobaczające, obroże/szelki (koniecznie dowiedz się, jaki rozmiar nosi psiak!), przysmaki, smycze.
Ważne: jeśli i Ty, Drogi Czytelniku, chcesz dołączyć do akcji i ofiarować jakiś prezent - uprzedź, proszę, blogera, jaki przedmiot chciałbyś sprezentować.
6. Podarunki od Czytelników przesyłane są pocztą/kurierem/paczkomatem na koszt nadawcy(Czytelnika). Na terenie swojego miasta bloger może prezenty odebrać osobiście.
7. Opiekun obdarowanego psa przesyła zdjęcie paczki i czworonoga na adres mailowy blogera.



Zaproś psa, zaproś człowieka

$
0
0

3 grudnia to Międzynarodowy Dzień Osób Niepełnosprawnych. Dla wielu z nich pies asystujący to szansa na samodzielne funkcjonowanie. I choć polskie prawo jasno mówi, że pies asystujący może wejść do każdego sklepu, każdej restauracji, na pokład samolotu, do teatru i do wszystkich innych publicznie dostępnych miejsc - w praktyce bywa różnie.

Fundacja TUS, która tworzy Niepelnosprawnik.pl i która jest autorem akcji "Zaproś psa, zaproś człowieka" przyznaje, że kiedy audytuje miejsca publiczne, to w co dziesiątym na pytanie, czy jest możliwość wejścia z psem asystującym, słyszy odpowiedź: "nie ma takiej możliwości".

Jak to możliwe, skoro od kilku lat w Polsce obowiązują przepisy gwarantujące  osobom niepełnosprawnym wstęp z psem asystujących do obiektów użyteczności publicznej? Ustawa  o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych wymienia kilkadziesiąt kategorii obiektów, do których można wejść z takim czworonogiem. W tym katalogu są takie oczywiste miejsca jak administracja publiczna czy poczta. Ale też wymienia się placówki kulturalne, służbę zdrowia czy parki narodowe. Z psem można też polecieć samolotem i popłynąć statkiem. Niestety ciągle jeszcze sporo jest do zrobienia, jeśli chodzi o ludzką mentalność.

W powszechnej świadomości pies asystent często kojarzy się jedynie z osobą niewidomą. Taki pies jednak jest nieocenionym towarzyszem także dla osoby poruszającej się na wózku - potrafi podać smycz, otworzyć szufladę czy przynieść klucze od mieszkania. Są psy potrafiące podnieść z podłogi drobne pieniądze czy upuszczoną kartę kredytową. Pies asystujący potrafi także przyciągnąć wózek, jeśli ten odjedzie na przykład od drzwi samochodu.

Psy asystujące łatwo rozpoznać. Noszą wyraźnie oznaczoną uprząż z napisem, najczęście: "nie głaszcz mnie jestem w pracy"

- Chcielibyśmy przy okazji Międzynarodowego Dnia Osób Niepełnosprawnych, przypomnieć, że pies asystujący jest sposobem na niezależność dla osób z niepełnosprawnościami. Pamiętaj - gdy zaprosisz psa, zaprosisz i człowieka - mówią organizatorzy akcji z Fundacji TUS.

>>>ZOBACZ TAKŻE:
Pies w restauracji - co na to sanepid?
Pies w publicznej toalecie



PREZENT DLA PSIARZA: Domowe szaleństwo

$
0
0
Tak zwane prezenty "dla domu". Osobiście uwielbiam! Drodzy Mikołajowie, dziś druga odsłona cyklu "Prezenty dla psiarza".




Oczywiście mam na myśli psi wzorek, jaki można na nich zrobić. Wałki to wytłaczania to genialny prezent dla kogoś, kto lubi piec. Wałek od Mood for Wood, cena: 115 zł.




W domu psiarza są wszędzie. Teraz będzie mógł z czystym sumieniem powiedzieć, że przecież to specjalnie!
Naklejki ścienne od Dekornika, cena: 70 zł




Kiedy pies ma focha, zawsze można przytulić się do poduszki. Oczywiście w kształcie psa. Poduszka od Seepoint (dostępne różne wzory), cena: 50 zł




Do kogo należy ten dom? Cóż, prawda jest aż nadto oczywista. Ludzie tu tylko płacą rachunki.
Plakat od Katesyska, cena: 115 zł 




Wystarczy spojrzeć przez wizjer i wszystko jasne. Psi wizjer. Wizjer od Aveleva, cena: 88 zł.

Aby wejść na strony sklepów - wystarczy kliknąć w nazwę poszczególnych prezentów.

>>>ZOBACZ TAKŻE: 

Jak Flicka znalazła swoich ludzi

$
0
0


Poranek 12 grudnia 2010 roku. Jeden z zakopiańskich hoteli. Dzień wcześniej w Zakopanem zbierałam materiał do tekstu. Wstałam, zjadłam śniadanie, spakowałam się i ruszyłam na pociąg. Nic nie zapowiadało, że do pociągu WSIĄDĘ Z PSEM.

Zaśnieżone Zakopane dopiero budziło się do życia. Szłam sobie dziarskim krokiem w kierunku dworca i nagle zobaczyłam pana z huskym za pazuchą. No sami wiecie: słodki, puchaty szczeniorek, kolorowe oczka... Uśmiechnęłam się, zwolniłam, pan natychmiast wyczuł podatny grunt. - Pani weźmie. Tylko 300 zł.

Pomijając fakt, że nie miałam 300 zł, a jeszcze musiałam kupić bilet do domu, w głowie ruszyła gonitwa myśli. W końcu przecież niedawno Michał, mnie zadeklarowaną kociarę, namówił, żebyśmy wzięli psa. I w sumie to co z tego, że to ja najbardziej wymądrzałam się, że to musi być przemyślana decyzja, że DOPIERO PO ŚWIĘTACH pojedziemy do schroniska na Paluchu, i NA SPOKOJNIE wybierzemy psa.
- Muzę zadzwonić do domu i zapytać - rzuciłam panu z pieskiem za pazuchą. Wybierając numer, byłam przekonana, że Michał rzuci coś w stylu: "nie tak się umawialiśmy, weźmiemy ze schroniska, po świętach", itepe, itede...
Tymczasem...
- No to ja nie wiem... Ty widzisz tego psa, to ty musisz podjąć decyzję. A koty lubi?
(powtarzam pytanie o koty panu z pieskiem: - Taaaak! Oczywiście! Koty uwielbia! - zapewnia bardzo gorliwie).
- Pan mówi, że lubi.
- No to jak uważasz. Jak fajny to może weź... Ja nie wiem.
Kolejna gonitwa myśli w głowie. Tym razem przebijają się gdzieś również głosy rozsądku: że chyba jednak to nie jest najlepszy pomysł kupować psa od nieznajomego na ulicy. I już właściwie zrezygnowałam, ale poprosiłam jeszcze pana, żeby wyjął psa zza pazuchy i pokazał "w całości".

Selfie z psem? Wyższa szkoła jazdy.
Pan zrzucił z ramienia sportową torbę, wyjął pieska, ale to nie on mnie zainteresował a...torba. Zaczęła się ruszać! Nagle maleńki nosek zaczął rozsuwać zamek i pojawił się drugi psiak. Jak się okazało sunia. Zaczęła lizać mnie po rękach.
- Dlaczego trzyma ją pan w torbie?!
- A jak mam niby trzymać, żeby nie uciekła? (psinka skakała wokół mnie, tuliła się i lizała)
- To ja ją biorę. Ale mam tylko 150 zł.
- Sukę mogę za 150 oddać.

Dałam panu pieniądze, pan dał mi psa.
- A jakaś smycz? Obroża? Kartonik?
- Nic nie mam - rzucił pan i zostawił mnie ze szczeniakiem na rękach.

No nic. Schowałam psa za pazuchę i ruszyłam w kierunku dworca. Słodka psinka z każdym krokiem robiła się coraz cięższa, torba z rzeczami zsuwała mi się z ramienia. Przechodnie piszczeli z zachwytu. W pewnym momencie zdesperowana zapytałam pana, który mnie akurat mijał, czy może mi pomóc i ponieść torbę.

Pan odprowadził mnie na dworzec, poczekał aż kupię bilet i wsadził do pociągu. I nim pociąg odjechał - przyniósł smycz i obróżkę!!! Niesamowite po prostu. Jeśli tu kiedykolwiek trafi - dziękuję po stokroć za ten gest!

Jakby się udało... :)
I tym sposobem Flicka w pierwszej godzinie bycia ze mną rozpoczęła swoją pierwszą podróż pociągiem. Bez książeczki, bez niczego. Zsikała się dwa razy, a poza tym większość podróży przespała wzbudzając ogólny zachwyt wszystkich - i pasażerów i konduktorów.

Kiedy przywiozłam Flickę do domu wreszcie mogłam usiąść na spokojnie i wpisać w google: husky. Przeczytałam charakterystykę rasy i rozryczałam się. - Co ja najlepszego zrobiłam?!
Później zaczęłam czytać o handlu psami, pseudohodowlach... Mądry Polak "po szkodzie".

Na warszawskim podwórku.

Dziś mijają dokładnie cztery lata odkąd Flicka jest z nami. Cztery lata, które wywróciły do góry nogami wszystko. To niby Michał chciał psa, ale to ja zupełnie dla tego psa straciłam głowę :)

Od początku Flicka chodziła ze mną wszędzie.
Tu - podczas zebrania w Służewskim Domu Kultury.
Dziękuję Ci piesku, że jesteś z nami. Choć kupienie Ciebie od ulicznego handlarza, choć spontaniczne wzięcie psa tak wymagającej rasy to szczyt głupoty i modelowy przykład tego, jak psa nie powinno się wybierać - to jednocześnie jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. Flicka, jesteś najwspanialszym psem świata!



Viewing all 79 articles
Browse latest View live